Pierwszymi donosicielami w Warszawie byli żydowscy tragarze.
Tragarze byli tymi, którzy wskazywali Niemcom, gdzie mieszkają bogaci Żydzi
i gdzie Żydzi chowają swoje towary.
Później posunęli się jeszcze dalej: ledwo przyuważyli, że Żyd niesie choćby najmniejszą paczkę z towarem, podchodzili do niego i kazali mu się opłacić. W razie odmowy wołali Niemca, polskiego policjanta, tajnego agenta lub po prostu jakiegoś goja. Tak to trwa po dziś dzień.
Od nielegalnych małych młynów, ubojni i nędznych interesików tragarze otrzymują
haracz w stałej wysokości, w przeciwnym razie „przedsiębiorstwo” zostaje od
razu zadenuncjowane. W wielu wypadkach tragarze składali donos dlatego, że nie mogli dojść do ładu z właścicielami tych „przedsiębiorstw” co do wysokości opłaty. Prócz udziału, który dostawali od Niemców i Polaków, przywłaszczali sobie dużą część artykułów podczas wynoszenia towarów, skór i innych [3] przedmiotów z mieszkania do samochodu – jako „zadośćuczynienie” za swoją przysługę. Wielokrotnie tragarze donosiciele płacili za to życiem. I tak zimą 1940 w ciągu jednego tygodnia zastrzelono 2 braci, którzy byli tragarzami i donosicielami. Jeden został zastrzelony na Franciszkańskiej, a drugi – na Nalewkach.
Prócz tragarzy byli też donosiciele rzemieślnicy. Było wiele takich wypadków, że
z grona swoich bliskich i znajomych ludzie wzywali fachowców, takich jak: stolarze,
murarze, zduni. Chcąc ukryć biżuterię, ludzie najmowali wspomnianych fachowców, by ci zamurowali ich majątek w ścianie, podłodze lub stropie; czasem zaś kazali zamurować swoje kosztowności w piecu lub kuchni. Za taką pracę rzemieślnicy byli dobrze wynagradzani. Często jednak zdarzały się przypadki, że rzemieślnicy donosili na tych bogatych Żydów. W ich mieszkaniach zjawiali się Niemcy i szli prosto do „skrytki”. W ten sposób wychodziło na jaw, że żydowski rzemieślnik złożył donos. Często [4] przychodził z nimi również ten rzemieślnik.
W pierwszych miesiącach 1940 roku żydowski rzemieślnik wykonywał „skrytkową”
robotę u bogatego Żyda przy Miłej 5. Ów rzemieślnik złożył donos i zjawiło się
kilku Niemców. Zamiast pod właściwy adres omyłkowo trafili do mieszkania rodziny Kadiszzon678. Załomotali do drzwi, ale nie otworzono im od razu. Tłukli, walili, więc pani Kadiszzon podeszła do drzwi, żeby je otworzyć. Jakiś żołnierz strzelił przez drzwi i zabił ją na miejscu.
Tamci dostali się do mieszkania, przechodząc nad martwym ciałem. Wszystko
przeszukali, szperali przede wszystkim w miejscu, gdzie miał znajdować się „skarb”, lecz niczego nie znaleźli. Dopiero później zorientowali się, że pomylili adres.
Drugi przypadek: do mieszkania rabina Kahany679 przy Gęsiej 17 wprowadziła się
– przed jego wyjazdem do Erec Israel – [5] bogata rodzina z prowincji.
Wezwali czdunac Żyda, kazali mu wyjąć ckafelc z pieca i przymocować od wewnątrz do drugiego kafla gwóźdź, żeby można było zawiesić na nim woreczek z kosztownościami.
678 Brak bliższych informacji o tej osobie.
679 Zapewne chodzi o rabina Solomona (Szlomo) Dawida Kahane, o którym mowa też w dok. 7; zob. przyp. 381. Wspomniana tu rodzina z prowincji pochodziła być może z Janowa (obecnie Jonava) na Kowieńszczyźnie, miejsca urodzenia Kahanego. Adresu zamieszkania nie udało się zweryfikować.