[47] swoją furmankę i oświadczył nam, że mieszka tu niedaleko i że dalej już nie jedzie. Zaczęliśmy go prosić, żeby nas nie zostawiał na linii frontu i że zapłacimy mu tyle, ile chce, aby tylko dowiózł nas do Sulejowa. Wyśmiał nas cynicznie. Wtedy zaczęliśmy go prosić, żeby zawiózł nas z powrotem, ale tego też nie chciał zrobić. Stwierdziwszy, po pierwsze, że nie znamy drogi, a po drugie, że tutaj jest regularne pole bitwy, postanowiliśmy wracać szosą do Paradyża. Szliśmy z powrotem przez las, a kiedy z niego wyszliśmy, trafiliśmy na dziesiątki samolotów wroga, które prowadziły ciągły ostrzał z broni maszynowej. Nie mając innego wyjścia, szliśmy ciągle do przodu. Doszliśmy do czagajnikac, czyli młodego lasku. Chcieliśmy się tam ukryć przed padającymi zewsząd kulami. Leżało tam w ukryciu wielu gojów, którzy pokazywali nam rękami, żebyśmy nie ważyli się wchodzić do lasku. Nie mając wyboru, poszliśmy dalej. Przebyliśmy tak ładnych parę kilometrów. Doszliśmy do jedynej chaty na skraju wsi. Weszliśmy do środka i poprosiliśmy właścicieli, by pozwolili nam przesiedzieć u nich do schyłku dnia. Zgodzili się i powiedzieli nam, że w stodole jest jeszcze jeden Żyd. Wszedłszy tam, zastaliśmy p. Wildera63 z Piotrkowa z rodziną, jak również pewną rodzinę chrześcijańską. [48] Położyliśmy się na rozłożonej słomie. Ze zmęczenia i wyczerpania zasnęliśmy. Nie pospaliśmy jednak długo, bo ze wszystkich stron słychać było nieustający huk bomb, które bez przerwy spadały wkoło nas. Wyjrzeliśmy przez szpary w ścianie stodoły i zobaczyliśmy, że wszystkie wsie wokół nas płoną. Przyszedł właściciel cchatyc i powiedział, że pakuje wartościowe przedmioty i z nastaniem nocy zabiera się stąd. Pan Wilder powiedział nam, że chociaż każdej nocy pokonuje około 40 kilometrów, pójdzie razem z nami do Paradyża, żeby nas nie zostawiać samych, a stamtąd ruszy w dalszą drogę. Zapadła noc. Wszyscy mieszkańcy opuścili wieś. My z p. Wilderem szliśmy osobno. Po drodze udało nam się dostać furmankę, którą późnym wieczorem
przyjechaliśmy do Paradyża. W tej wsi [przedtem] mieszkało mniej niż 10 Żydów,
a kiedy tam przybyliśmy, zastaliśmy setki, setki żydowskich uciekinierów z całej okolicy. Miejscowi Żydzi dzielili się z przybyszami wszystkim, co mieli. Żyd piekarz bez przerwy wypiekał chleb, którym obdzielał obcych przybyszów. Poszliśmy do rzezaka. Przyjęto nas tam bardzo gościnnie. [49] Nie jedliśmy już od kilku dni, więc specjalnie dla nas ugotowano kaszę, przygotowano posłania. Rzezak powiedział nam o panującym we wsi niepokoju wywołanym bombardowaniami. Z tego powodu cała ludność o świcie opuści wieś i schroni się w położonym dwa kilometry dalej wielkim csadziec. Mówił także o pogłoskach, że nazajutrz, w środę 6 IX, wieś ma zostać zbombardowana.
W środę rano opuściliśmy wieś. Kilkusetosobowa grupa udała się do położonego
za wsią żydowskiego csaduc. Przez cały dzień ponad głowami setek ludzi bezustannie krążyły samoloty, które całą okolicę obsypywały gradem bomb i ostrzeliwały z broni maszynowej. Przez cały dzień ciągle słyszeliśmy prowadzony przez obie strony ostrzał artyleryjski, który coraz bardziej zbliżał się do nas. Niebezpieczeństwo zwiększało się z każdą chwilą. Postanowiliśmy więc opuścić w nocy to miejsce i pójść do Opoczna, a stamtąd dalej do Radomia lub do Warszawy.
W nocy przybyliśmy do jakiejś wsi. Ludzie byli tam ogarnięci wielką paniką.
Drogą na Opoczno podążali znękani ludzie. My razem z 10 innymi osobami, wśród których było kilkoro rannych z Sulejowa, najęliśmy za 340 zł furmankę [50] do Opoczna.
63 Brak bliższych informacji o tej osobie.