[56] Po kilkugodzinnej wędrówce przybyliśmy do Opoczna. Każdy, ale to każdy
z opoczyńskich Żydów, którzy szli razem z nami i wiedzieli o naszej tragedii, zapraszał do siebie w gościnę. Teściowa nie chciała. Chciała tylko, żeby iść dalej do Sulejowa. Zgodziłem się na to. Lecz niemal siłą zabrano nas do mieszkania rodziny [N]66. Teraz, kiedy zagrożenie bombardowaniami już minęło, z całą mocą odczuliśmy dojmujący ból spowodowany naszym nieszczęściem. W czasie ucieczki, paniki, niebezpieczeństwa jakbyśmy o nim zapomnieli, a teraz odczuliśmy go w całej pełni. Rodzina [N] okazała nam nadzwyczajną serdeczność. Przynaglili nas do tego, żebyśmy się umyli w ciepłej wodzie, dali nam bieliznę i skarpetki, przygotowali najlepsze potrawy i zmusili do jedzenia. Czynili tak nie z litości i współczucia, lecz powodowani nadzwyczajną miłością i poświęceniem dla drugiego człowieka.
Rodzina [N] proponowała nam, byśmy zostali u nich na szabat i dopiero w niedzielę pojechali do Sulejowa. My jednak na to nie przystaliśmy. Bezwarunkowo chcieliśmy jak najwcześniej być w Sulejowie. Razem z kilkoma innymi Żydami wynajęliśmy za 100 zł żydowską furmankę i pojechaliśmy do Sulejowa.
Żydzi opoczyńscy wykazywali wielkie zainteresowanie losem [57] wędrujących
Żydów i robili dla nich dużo dobrego. Na wozie jechał również pewien Żyd z Opoczna, który opowiedział mi, że miejscowi cendecyc prowadzili w końcu 1938 wielką akcję bojkotową przeciwko Żydom, a ponieważ w Opocznie wszyscy zegarmistrze byli Żydami, nie-Żydzi, nie mając innego wyjścia, musieli korzystać z ich usług. cEndecyc postanowili więc sprowadzić do Opoczna zegarmistrza nieżydowskiego. Dopięli swego. Sprowadzili z Poznania zegarmistrza – prawdziwego aryjczyka. Wynajęli mu obszerny, piękny warsztat przy rynku, wywiesili odpowiednie szyldy, takie jak: „Zakład prawdziwie aryjski”, „Zegarmistrz z Poznania” itp. Na początku 1939 roku żona zegarmistrza gdzieś przepadła. A teraz, kiedy do miasteczka weszła armia n[iemiecka], razem z nimi wkroczyła pani zegarmistrzowa...
Na trasie Opoczno–Sulejów przechodziliśmy przez liczne wsie. W każdej z nich na
ścianach wielu chałup, stajni i stodół widniały antyżydowskie napisy i hasła, na przykład: „Żydom wstęp do wsi wzbroniony”, „Precz z Żydami”, „Śmierć Żydom”, „Żyd to nasz wróg”. Na początku wojny Polska nie miała innych problemów niż zwalczanie Żydów.
Na drodze robił się coraz większy tłok spowodowany przez powracających [58]
pieszo i na wozach ludzi. Polacy wykrzykiwali różne hasła antyżydowskie. Pozwalali sobie na wiele.
Wieczorem, mniej więcej trzy kwadranse przed zapaleniem świec szabatowych,
byliśmy pod Sulejowem67. Będąc w pewnej odległości od miasta, poczuliśmy bardzo nieprzyjemny zapach. Przybywszy na miejsce, przekonaliśmy się, że zapach ten wydzielają setki niepogrzebanych ciał, które walają się na każdym kroku. Po przybyciu do miasta udaliśmy się od razu na miejsce, gdzie zginęli nasi święci męczennicy. Od przebywającego tam chrześcijanina dowiedzieliśmy się, że kilku Żydów, którzy wczoraj wrócili do Sulejowa, dziś zabrało ciała naszych poległych męczenników na cmentarz. Szukaliśmy jakiegokolwiek śladu, lecz nie znaleźliśmy. W kącie zauważyliśmy
66 Nazwiska rodziny nie podano w oryginale.
67 W szabat nie wolno podróżować.