RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 102 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 102


64 Pisma przedwojenne [6]

Poszliśmy do chlewu, który był nie większy od kurnika. Locha stała w kącie chrumkając, posapując i zarzucając ryjem. Trochę dalej, za przegrodą polegiwały cztery prosiątka z półotwartymi oczami. Co jakiś czas ślepia maciory dziko się zapalały i rzucała się ku prosiętom, chcąc je zagryźć. Chłopka odganiała ją wtedy kijem.

– A fe, a fe! Jakby jej nie pilnować po oprosieniu, to pożarłaby młode – objaśniła. Od maciory pachniało mlekiem. Zapach był tak silny, że wypełniał cały chlew.

Kapało z jej obrzmiałych sutków, ale prosiąt do siebie nie dopuszczała.

Uśmiechnięta Stachowa z lubością wdychała mleczną woń tej bujnej płodności. Płonęły jej przy tym policzki. Czule przemawiała do lochy. Niewidzialna nić łączyła ją z tą zwierzęcą położnicą. Tak jakby losze i chłopce pisane było to samo…

Chlew był tak niski, że nie można było stać. Stachowa położyła się obok maciory, żeby śledzić każdy jej ruch. Ja ległem obok.

– Spójrz tylko, jakie są bialutkie, jakie mają różowe ryjki, a ta zła świnia nie chce ich karmić!

[4] Uśmiechnęła się i jęła napierać ciałem, wiercić się i przysuwać do mnie. Położyła się z rękoma pod głową, a jej piersi napęczniały pod cienką bluzką.

Podciągnęła spódnicę aż do kolan i spytała:

– Widzisz, jakie ładne mam nogi? Ładne, prawda?

Noc oddychała kwieciem, z pól niósł się zapach ciężarnej ziemi. Lampka w chlewie oświetlała skórę lochy, przypominającej w swej różowawej białości prześcieradła rozpostarte wokół położnicy.

Było koło drugiej. Nagle świnia ruszyła z głośnym kwikiem ku prosiętom, zwiesiła łeb i jęła lizać powietrze.

– Już, to już! – wykrzyknęła radośnie Stachowa.

Teraz nie trzeba było pilnować lochy, która szukała swych dzieci, żeby je nakarmić... Mogliśmy iść do domu, ale chłopka się nie ruszyła. Jak odurzona wdychała zapach chlewu. Potem rozpięła bluzkę i obnażyła swe piersi. Chwyciła mnie mocno za gardło i wyszeptała do ucha:

– Zrób mi dziecko.

Na podwórzu z nagła zaszczekał pies. Stachowa jak oparzona zerwała się, krzycząc:

– Jest tam kto?

Szybko wyszła z chlewu, a ja za nią. Na podwórzu nikogo nie było. Zajrzała do obory – krowa mełła jak gdyby nigdy nic...

Stachowa znów tęsknie spojrzała w kierunku chlewu, potem na mnie. Zrozumiała... Zmęczonym krokiem weszła do chałupy.

Rano zobaczyłem ją z obwiązaną głową.

– Co ci jest, Stachowa? – zapytałem.

– Jestem chora – odrzekła.

– Wojna niedługo się skończy, wróci twój mąż.

– Milcz!...


[1] טסניד סחלג םעד [Gospodyni księdza]

Słońce wylewało się gorączką na zygzaki pól – to zielonych, to czerwonych, a czasami białych, tak iż zdawało się, że ktoś rozłożył tu kwiecistą chustkę. Winnice i sady