RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 103 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 103


Pisma przedwojenne [6] 65

pachniały dojrzałymi gronami, brzoskwiniami i węgierkami. Na kukurydzianych polach łyskały, niczym zdrowe dziewczęce ząbki, dojrzałe ziarna w kolbach. Omiatał je delikatny wietrzyk, a ptasie trele przywodziły na myśl dźwięki skrzypek.

Drogą szedł sobie chłop w zielonym kapeluszu z zatkniętym na sztorc pawim piórem i w marynarce zarzuconej na jedno ramię. Szedł wyprostowany i podśpiewywał. Najpewniej dopiero co wychylił kieliszek wina ze swej piwniczki, przegryzł białym, tłustym węgierskim aa[...]aa odurzony feerią górskich barw śpiewał. Spotkaliśmy go na zakręcie wąskiej ścieżki – ksiądz w swej długiej sutannie i ja w rosyjskim szynelu, z plecakiem. Rozśpiewany chłop bardzo się na widok księdza ucieszył. Roześmiał się szeroko, ukazując zdrowe, choć pożółkłe od żucia tabaki zęby i powiedział:

– Jó napot kívánok, plebanos109.

– Jó napot110 – odpowiedział ksiądz równie przyjaźnie i klepnąwszy go w plecy dodał – coś mi się lenisz, Andreas, w niedzielę w kościele nie byłeś.

I grożąc palcem postraszył: – Licho.

– Nie martw się, plebanos. Andreas jest dobrym Madziarem. Nie był w tę niedzielę, przyjdzie w następną – zaśmiał się chłop.

– A dokąd prowadzisz tego Ruska? – chłop wskazał na mnie palcem. – Chucherko takie. Na pewno oficer.

– Nie, wziąłem go do pracy – odrzekł ksiądz.

– Fiu, fiu – zagwizdał chłop, przyglądając mi się nieufnie zmrużonymi oczami. – Do pracy?

Wyraźnie nie uwierzył i poszedł sobie.

Ksiądz tymczasem się nieco stropił: może rzeczywiście wziął do pracy nie tego, co trzeba?

– Dlaczego odszedłeś od poprzedniej gospodyni? – zaczął mnie po raz kolejny wypytywać.

– Nie wiem. Chciałem tam zostać. Była ze mnie zadowolona, ale potem przyszedł rozkaz...

[2] Napotkaliśmy Cygankę ze wsi księdza. Popatrzyła na mnie i wzięła moją dłoń, dotknęła jej wnętrza i zapytała z uśmiechem:

– A ty umiesz pracować?

Zgnębiony ksiądz prowadził mnie do domu. Wszyscy spotykani po drodze chłopi patrzyli na mnie jak na marny zakup z końskiego targu. Byli pewni, że ksiądz dał się oszukać...

Drzwi otworzyła nam gospodyni księdza, młoda gojka o śniadej twarzy i śmiejących się oczach. Rzuciła mi szybkie spojrzenie i się spłoniła.

– To jest ten Rusek – powiedział ksiądz. – Daj mu jeść. Niech się wyśpi, a jutro do roboty.

Ksiądz poszedł do siebie, a ja zostałem w kuchni. Gospodyni zaczęła przygotowywać jedzenie, nieustannie wirując wokół mnie. Próbowała ze mną rozmawiać, ale mało rozumiała. Kiedy jadłem, przyglądała mi się bacznie.