RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 116 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 116


78 Pisma przedwojenne [6]

tym gerskim sztyblu po raz pierwszy zobaczył chasydów „golibrodów”132, brzuchatych, ze złotymi zegarkami i jakoś zabrakło mu odwagi, by podejść i zacząć z nimi rozmowę o interesach. Krążył tu i tam, ale żaden z nich nawet nie spojrzał na małomiasteczkowego biedaka. Chaskiel się pomodlił i chyłkiem ruszył do domu.

[2] aa[…]aa na podwórzu ze straganem, dwoma solidnymi kozłami i z zadaszeniem zrobionym ze starego dębowego łóżka. Chaskiel to nie pętak, wszystko robi porządnie, nie jak inni kupcy, poniósł więc na Zielony Rynek133ciężkie drewno na chuderlawych plecach. Po godzinie objawiła się na podwórzu „Szlachetna” z koszem pełnym mydła i starannie osłoniona przed ludzkimi spojrzeniami, dumnym krokiem też udała się w tamtym kierunku.

Pod wieczór wrócili. Najpierw ona z koszem mydła pod pachą i z taką miną, jakby niosła świąteczne naczynia z koszerowania, a potem on, uginający się pod ciężarem dźwiganych kozłów. Ich brzemię prawie przygniotło go do ziemi, a ten pierwszy targowy dzień w Łodzi osłabił też ducha w uczonym chasydzie...

Poszli na targ jeszcze ze dwa, trzy razy i kiedy czwartego zażądano od Chaskiela patentu134, zdecydował, że nie, nie opłaca mu się płacić za patenty, że ma za mało pieniędzy, by handlować. Gdyby miał kilka tysięcy, to by sobie otworzył skład mydlarski, tak, właśnie sklep i to przy frontowej ulicy, i kto wie, może by założył spółkę z jakimś zdolnym mydlarzem i zbudowaliby fabrykę. Ale stać na tym targu, to nie, po prostu nie. I Chaskiel spakował swój stragan.

Znów przesiedzieli kilka dni w izbie, to znaczy przesiedziała „Szlachetna”, bo Chaskiel poszedł uczyć po domach. Wracał poszarzały ze zmęczenia. W domu zastawał wygaszony piec, bo żona nie chciała iść pożyczyć paru polan, żeby nie wydało się, że nie ma na opał...

Naraz ludzie zaczęli przychodzić do Chaskielowej izby po barszcz135, bo „Szlachetna” barszcz umiała robić i to jeszcze jaki!... Wracał Chaskiel do domu i widział, że jego żona, ta szlachetnej krwi istota, ale i gospodyni na schwał, po targach się tułać nie musi i w domu z godnością sobie barszczem handluje. Ucieszony uśmiechnął się w swoją długą brodę. Co za zuch-żona!

Ludzie przychodzili po barszcz przez tydzień, może dwa. Miejscowe damy go nie kupowały, bo przecież z Pączna nie są... Przychodziła tylko drobnica z podwórza, rzemieślnicy, kramarze. Brali na kredyt, ale brali. Byleby tylko jakiś zarobek był. Jednak razu pewnego spostrzegła „Szlachetna”, że coś z tym barszczem jest nie tak, że to nie jest pączyński barszcz, bo to już nie ta sama piwnica. Zdało jej się, że barszcz