RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 209 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 209


Pisma przedwojenne [9] 171

o ważkie kwestie zarysowane w Gemarze. Reb Eli zmieniał się wówczas całkowicie. Wykładał zagadnienie i zdawał się czerpać przyjemność z tego, że nieuki chwytali je w lot, lecz nawet w tych rzadkich momentach wydawał się nieobecny.

W chwilach spokoju wsłuchiwał się w głos Tory. Jego duże, niebieskie oczy łagodniały, ciemniejąc pod wpływem rozmyślań, barwą przypominały błękit letniego nieba przed zmierzchem. Twarz się rozjaśniała, a serce rwało do wędrówki hen, daleko, na skraj świata. Tak jednak bywało rzadko. Zazwyczaj jego „osły” wyczyniały obrzydliwe figle, składały pod stołem łódki z papieru, biły się ukradkiem, podszczypywały i szarpały nawzajem, a wtedy głos reb Eliego sączył się w udręce: „Ko-bie-ta, któ-rej mąż od-szedł do kra-ju nad-mor-skie-go”383. Słowa w jego ustach rozwlekały się w nieskończoność.

Oczywiście reb Eli nigdy jeszcze nie widział morza, ale rozsłoneczniony, złocisty kurz pod powiekami i szczerozłote, ciągnące się w dal pola za oknem łączyły się w jego wyobraźni w falujący, skąpany w słońcu bezkres: morze, morze...

Nagle jeden z uczniów wydał dziwny gwizd. Chłopak wyczuł, że rebe jest daleko stąd, niby tu, a zarazem nie tu, gwizdnął więc zuchwale. Reb Eli zbudził się z zamyślenia: tu są przecież jego nieuki, a gdzie on był?

Z hałasem wstał z krzesła. Powietrze wydobywało się z jego nozdrzy z taką siłą, że ruda broda fruwała jak rozwiana wiatrem, wymierzał chłopcom policzki, okładał pięściami jednego, drugiego, trzeciego ucznia. Chwilami ciosy pod wpływem wzburzenia i desperacji padały gęściej. Serce bolało na widok tego wysokiego, postawnego Żyda o zacnych oczach, który nie był już w stanie powściągnąć złości. Bił i szarpał zawzięcie z twarzą wykrzywioną w straszliwym grymasie. Reb Eli nie chciał, nie mógł bić. On miałby puszczać w ruch pięści? Jednak Zły był natrętny:

– Bij, bij!

Aż Eli opadł na krzesło, a w jego sercu wezbrało dotkliwe upokorzenie:

– Czy to ma być droga do Ciebie, Boże?

[2] Kilka Żydówek przechodziło akurat koło bejt ha-midraszu. Widząc lanie spuszczane chłopcom, szeptały między sobą:

– Reb Eli z Dąbrowicy bije swoich uczniów.

W ich głosach wyczuwało się tajony żal. Każdy wiedział, że reb Eli odmówił objęcia stanowiska rabina po śmierci swego ojca tylko dlatego, że nie chciał być niewolnikiem wiernych. Teraz, zmuszony do uczenia dzieci, budził w kobietach litość, a zarazem skrywane upodobanie do tego przystojnego mężczyzny. Wstyd wywołany grzeszną myślą sprawił, że nie żywiły do niego urazy z powodu bicia dzieci.

Przez cały tydzień reb Eli dźwigał swe jarzmo w poczuciu, że jakaś potężna ręka przygniata jego umęczone barki i nakazuje:

– Dźwigaj, Eli, dźwigaj!

Reb Eli musiał usłuchać. Jakżeby chciał uciec stąd do miejsca, skąd mógłby pójść prosto w światło, które nosi w swej duszy. Niestety nie wiedział jak, nie umiał tam trafić. Tylko w wigilię szabatu zaznawał nieco upragnionego życia.

Ruszał wówczas do domu, a za nim kroczyło dwóch wiernych uczniów. Podrostki zakasywały rękawy, a reb Eli mówił życzliwie: