RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 242 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 242


204 Pisma przedwojenne [9]

Prawdę mówiąc, nie miał akurat czasu na śpiewy, ale chciał dopiec w ten sposób swojemu wrogowi, Mosze Efraimowi. Abraham usłuchał natychmiast. Gdyby go o to poprosić, gotów byłby przecież wstać z łóżka o północy i zaśpiewać dowolną melodię chasydzką. Nie ciążyło na nim brzemię utrzymania domu, pozostawiał to żonie i dzieciom. Ten niedołęga był panem samego siebie i mógł się całkowicie poświęcić chasydyzmowi.

Słuchając nigunu, Bunem ożywił się, owinął tałesem, nałożył filakteria i przystąpił do modlitwy. Pogrążony w kontemplacji, co pewien czas zaglądał do książki. Modlił się tak kilka godzin, nim przypomniał sobie, że musi pójść na śniadanie. Żona miała zapewne pełne ręce roboty przy maglu, a przy tym wiecznie troszczyła się o wszystkich mieszkańców miasteczka.

Po posiłku chciał pomóc Gołdzie w obsłudze magla, dzięki któremu mieli zarobek i pożywienie, ale nim ruszył się z miejsca, nadszedł czas na modlitwę mincha. Bunem wrócił więc do domu modlitwy, odmówił mincha i maariw, a potem uczył się z młodzieżą.

Dom modlitwy był opustoszały. Znicz palący się przy pulpicie rzucał smutne cienie. Bunem z Kłodawy siedział [3] w otoczeniu chłopców plecami do rozgrzanego pieca i wspólnie studiowali wyznaczoną lekcję.

Jeśli ją zrozumieją, to dobrze, a jeśli nie, trudno, jak miał im pomóc? Jemu samemu też ciężko było trudzić mózg tak poważnymi sprawami, więc choć był surowy dla tych młokosów, wybaczał im obrazę Tory. Tak mijały im na nauce długie godziny. Zimowa noc przy ciepłym piecu przywodziła na myśl podróże w dalekie kraje. Chłopcy prosili usilnie:

– Dziadku, niech dziadek coś opowie.

Bunem wzdragał się na tę prośbę. Miałby akurat ochotę coś opowiedzieć, ale komu, tym smarkaczom z mlekiem pod nosem? Krygował się nieco, aż wreszcie zakrył chusteczką stronice Gemary, nabił fajkę i zaczął opowiadać ot tak, jakby sam dla siebie:

Ocean jest wielki, rozległy i niezmierzony. To cały świat. Fale i morskie bałwany wznoszą się w górę, zderzają i tryskają pod niebo. Każda fala wyrzuca na brzeg ryby wielkie jak wieloryb. W drodze do Hameryki przepływa się przez ocean. Płynie się statkiem okrągły miesiąc. Puff-puff-puff.

W Hameryce są budynki sięgające do nieba. Gdy byłem tam u mojego bogatego brata, głupcy ganiali za mną po dzielnicy. Dlaczego? Bo chodziłem ulicami Niujorku w swoim aksamitnym kapeluszu. Biegali za mną jak w gorączce! Chi, chi, chi! Ale nie chciałem osiąść w Hameryce, wśród tych nierobów i prostaków. Wróciłem przez ocean do Polski. Ach, ocean! Puff…

Pewnego razu reb Motele z Czarnobyla458 odbywał podróż przez morze. Pielgrzymował do grobu Izaaka Lurii. Gdy jego statek zbliżał się do Stambułu, rozpętała się burza. Podróżnym groziło wielkie niebezpieczeństwo. Reb Motele, widząc, że jego koniec jest bliski, usiadł i zapłakał. Czemu płakał? Sądzicie, urwisy, że bał się śmierci?