RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 268 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 268


230 Pisma przedwojenne [10]

Pierwszego dnia po przybyciu do obozu Majer zjadł kromkę własnego chleba, popił szklanką wody, którą przegotował sam i cierpiał głód. Drugiego dnia wszystko się powtórzyło. Trzeciego dnia już coś obmyślił. Głód nie pozwolił mu siedzieć z założonymi rękoma. Podszedł do oficera i odezwał się grzecznie:

– Panie oficerze, czyż nie ma Boga na niebie? Bóg zabrania jedzenia trefnego. Dajcie mi mój przydział kaszy, ziemniaków i margaryny. Niczego więcej nie chcę. Nie trzeba mi tłuszczu i mięsa. Jedzenie trefnego jest przecież zakazane, prawda?

Oficer, zasymilowany Żyd z Węgier Środkowych, uśmiechnął się. Ujęła go prawość Majera. Odtąd Majer chodził razem z funkcyjnymi do magazynu i codziennie odbierał swój przydział żywności.

Kiedy w obozie jenieckim rozeszła się wieść o determinacji Majera, wokół niego i jego ogniska zaczęli się gromadzić pojedynczo, a potem grupkami jeńcy żydowscy w brudnych, podartych mundurach. Był tam Żyd z Krymu i z Wołynia, Żyd z Kaukazu i z Homla, wszyscy pełni podziwu i poruszeni cichym bohaterstwem tego niewysokiego mężczyzny, Majera z Polski. A on, jak gdyby nigdy nic, nachylał się nad ogniskiem, to zdejmował pokrywkę z garnka, to nakładał znowu. Nie bacząc na sąsiadów i ciekawskich, mamrotał psalmy łamaną hebrajszczyzną przeplataną jidysz na modłę kobiet żydowskich zanoszących prośby o pomyślną ciążę.

Kiedy doleciał go swąd przypalonego dania, przypomniał sobie o nim, zdjął garnek z ognia, wyjął białą miskę, nie taką, jaką mieli pozostali jeńcy, lecz prawdziwą, przypominającą dom i stół, przy którym zasiadał z żoną i dziećmi, nałożył do niej jedzenie, obmył ręce i odmówił błogosławieństwo nad przygotowaną zawczasu kromką razowego chleba. Otaczający go Żydzi nie mieli odwagi modlić się na głos, więc odpowiadali mu szeptem. Nazajutrz już byli śmielsi. Już się nie czerwienili, ktoś nawet zdobył się na odwagę i odpowiedział na głos:

– Amen.

Majer odwrócił się ku śmiałkowi i przyjrzał mu się uważnie. A więc to Żyd. Majer ucieszył się i jadł z zadowoleniem. Po posiłku wpadł w dobry nastrój, zamrugał oczami i z wielką przyjemnością, kiwając się w przód i w tył, odmówił błogosławieństwo: „Ty otwierasz swą rękę i wszystko, co żyje, nasycasz do woli”526. [6] Minął dzień i historia się powtórzyła. Otaczający Majera wianuszkiem Żydzi już się nie krępowali, doradzali, jak ustawić garnek, pomagali w zdobyciu drewna na ognisko, głośno dopowiadali „amen”, a kiedy przyszedł czas na błogosławieństwo pokarmu, sami z siebie usiedli wokół, obmyli ręce i wypowiedzieli je wspólnie.

Chachoły i kacapy zebrali się wokół nich i przyglądali temu z uśmiechem. Ci, którzy pochodzili z ukraińskich miasteczek nieraz widzieli podobne rzeczy. Młodsi mniej lub bardziej się kryli z drwiącym śmiechem, starsi ganili ich:

– Nie chłopcy, nie wolno. Żydzi służą swojemu Bogu.

Młodzi nie zważali na to. Widzieli już w bitwie bezsilność Boga. Nauczyli się łamać wszelkie zakazy, a cała ta egzotyczna modlitwa Żydów przypominała im taniec małp na jarmarku. Odpowiadali bezczelnie starszym i naśmiewali się:

– Czekajcie Żydzi, niedługo zgolą wam brody.