RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 269 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 269


Pisma przedwojenne [10] 231

Tylko chłopi z Syberii się nie śmiali. Stali z wybałuszonymi oczami, przejęci lękiem: a więc to są ci Żydzi, którymi matki straszyły ich w dzieciństwie, to są ich czary… Jeden z nich odłączył się cichcem od grupy, odszedł na bok, przeżegnał się, splunął siarczyście i odszedł w swoją stronę.

IV

Pewnego ponurego jesiennego dnia tej okropnej wojny, toczącej się gdzieś daleko, poza martwym światem niewoli, rozeszła się wśród jeńców mroczna nowina, że w obozie wybuchła epidemia dżumy. Pogłoskę przekazywano od baraku do baraku. Po kątach stały grupki wynędzniałych jeńców opatulonych w brudne znoszone szynele. Drżąc z zimna, poszeptywali między sobą, że w baraku trzydziestym choroba powaliła dwóch jeńców. Przenieśli ich do dużego murowanego budynku, do długiego i szerokiego pomieszczenia, które przed wojną służyło jako szkoła jeździecka pułku kawalerii. W budynku tym, zwanym teraz stajnią, urządzono lazaret.

Ktoś później opowiedział, że w baraku trzynastym i dziewiątym też zmarło kilka osób. Do wieczora liczba ofiar epidemii wzrosła do pięćdziesięciu i przybywało ich z każdym dniem. Nowiny napawały przerażeniem. Nadzieje i marzenia wygłodzonych jeńców o wielkim garze mięsa i bochnach świeżego chleba czekających na nich w domu, do którego wrócą jutro, pojutrze, gdy tylko się skończy ta przeklęta wojna, umierały jak ptaki na mrozie na pochyłych dachach. Jeńcy zmagali się z wizją nagłej śmierci, z całych sił usiłowali odegnać wzbierającą rozpacz, aż ulegali jej, zamierając w oczekiwaniu nad przepaścią. Z biciem serca wytężali słuch, by wyłowić szelest czarnych skrzydeł anioła śmierci.

Panowało wrażenie, że cały świat jest chory. Po tym wielkim obozie jenieckim, kwadracie zabudowanym setkami baraków przeznaczonych dla kilkudziesięciu tysięcy jeńców wojennych, po tym mieście zaludnionym wyłącznie przez na wpół martwych mężczyzn, po tej niewarownej twierdzy oddzielonej od świata żywych ogrodzeniem z drutu kolczastego, której bram strzegły dziesiątki uzbrojonych wartowników, przechadzały się setki i tysiące mężczyzn spoglądających gasnącym wzrokiem w ponure, mętne niebo, które spuściło na ich zmęczone głowy gorączkę i ciężką chorobę, a wszyscy powtarzali jedno słowo, ciężkie, palące jak roztopiony ołów: chory-chory-chory. Cały świat jest chory… Podczas tych jałowych dni wokół Majera skupili się załamani Żydzi, zebrali minjan i modlili się w kącie baraku odgrodzonym prześcieradłami, służącym jako miejsce do snu i modlitwy. Wylewali żale przed Bogiem na niebie, prosząc, by zesłał im rychłą pomoc i pozwolił doczekać powrotu do domów, ku radości dzieci. Raz zdarzyło się, że pośród modlitwy i rozdzierających lamentów jeden z modlących upadł zmożony chorobą. Towarzysze wnet pospieszyli mu z pomocą, zanieśli do stajni i przekazali w ręce nieczułego nadzorcy, który wyznaczył mu miejsce na zasłanej siennikami podłodze. Choroby zakaźne mnożyły się z każdym dniem, chorowano na ospę, dur brzuszny, tyfus plamisty [7] i rozmaite rodzaje przeziębienia. Przez cały dzień sanitariusze z czerwonymi krzyżami na rękawach przynosili barczystych chłopów majaczących w wysokiej gorączce, leżących bezwładnie na noszach jak ścięte drzewa. Władze podjęły działania mające na celu powstrzymanie epidemii, lecz nie przyniosło to pożądanego efektu. Głód gnał jeńców w odległe zakątki opustoszałego obozu. W czasie wolnym od pracy szukali tam wyschniętych kości, zbierali częściowo zgniłe resztki, łupiny ziemniaków