RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 277 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 277


Pisma przedwojenne [10] 239

Bywa, że obserwuję niezgrabnego owada541, a ma on w sobie błysk i kolory. Nagle zdaje się, jakby skrzydła wyrosły mu na grzbiecie i nie jest to już owad, szkodnik, lecz jakiś stwór fantastyczny, który ma w sobie światło, a Szechinę nad głową. Drżę cały i sam nie wiem, kogo i co mam przed sobą, z ust wymyka się tylko jedno słowo: zbawiciel! Nie czuję, jak śmiech wypływa z zakamarków mej duszy, a jednak to się dzieje, a wtedy porywa mnie wszechogarniająca wesołość i chichoczę: czczość i marność! To też marność!

[2] II

Dwadzieścia osiem lat zmitrężyłem w swoim świecie wewnętrznym. Najszlachetniejsze porywy zmarnowałem, by wytyczyć własną drogę. Teraz moja pewność siebie osłabła. Noc zagnieździła się w przestworzach nadziei.

Objawiłem ci się, mój ideale, niczym samotny jeździec w odludnym miasteczku. Chroniłem cię jak tarcza przed prześladowcami, służyłem naiwnie, z oddaniem, a ty zawisłeś nad moją głową jakby bańka mydlana – zdradziłeś mnie, nim otrzymałem nagrodę. Co mam uczynić z marzeniem pozbawionym wszelkiej treści?

Rankiem, kiedy tęsknota subtelnieje w świeżej, bujnej czerwieni słońca, tłumię wyrzuty sumienia z nadmierną brutalnością.

Niech nie zwodzą serca!

Już nie uwierzę w wielobarwność wróbla. Wówczas, pod wieczór, pojąłem, gdzie zbłądziłem…

Był wtedy dla mnie czas a[]a. Zamyślałem sobie wspiąć się na wyżyny trudu i… odpocząć, lecz sromotne kłamstwo ugodziło w me serce, a ja nie wiedziałem o tym.

Czasem próbuję umacniać w sobie resztki wiary, myślę: to niemożliwe, by pokolenia, które mnie poprzedziły w żarliwym wielbieniu wszechmocnego Boga nie pozostawiły przygasłego węgielka z tego ognia dla nas – ostatnich. Niemożliwe, by ta złożona z mnogości odcieni i pragnień tajemnica nie wchłonęła krztyny stałości i ugruntowania, które są w człowieku. Niechże i ja poborykam się nieco na mojej wznoszącej się w górę drodze. Tak sobie mówię i… natychmiast natrafiam na mur: wolno – nie wolno. Co wolno? Czego nie wolno? Brak mi już cierpliwości dla moralności opartej na zakazach i potępieniu, pękły granice!

Moje serce ogarnął spokój.

Gdy pozostawiono mnie z moimi poglądami i przekonaniami, bym sam torował drogę dla swoich aspiracji i bronił ich twardo, przyszedł spokój.

Rozpełza się po moich myślach, a ja przyglądam się niemo, jak ów rak toczy i zawłaszcza wszystko, co miałem w sobie dobrego. Jestem niczym nieszczęsny ojciec, świadek śmierci jedynego syna, który, świadom bezsensu łez, stoi tylko i patrzy bez słowa.

Spokój.

Co powinienem był uczynić z moim sercem, a nie uczyniłem?

Dzień za dniem pleniłem chwasty i samosiewy, dzień za dniem grodziłem drogę cierniami i drutem. Z całą mocą zwalczałem nieodparte pragnienia, a gdy