RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 279 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 279


Pisma przedwojenne [10] 241

IV

Siedzę sam i leczę serce w samotności. Gdy męczy mnie wsłuchiwanie się dzień po dniu w ciszę czterech ścian, wstaję o świcie, wychodzę, mijam przedmieścia i idę na uśpione pola, gdzie powiązane czubkami snopy wyglądają jak grupki kobiet, które w chwili nieszczęścia trzymają się za ręce. Przechadzam się i sycę widokiem wschodzącego słońca w porze żniw, ciężko oddycham, zbieram i spijam wilgotną ciszę, chłonę ją całym sobą i myślę: ja żyję!

W pobliżu pojawia się usmolony robotnik spieszący do swego zajęcia. Twarz ma skupioną i całym sobą wyraża poczucie obowiązku. Mija go inny człowiek, którego niedbała mina świadczy o próżniactwie. Między nimi dwoma panuje wielka cisza…

Wędruję tu i tam, jakbym błądził w jaskini ze świecą woskową w dłoni, poszukując płomyka mojego życia. Powiedzcie, dobrzy ludzie, jaką mam misję [do spełnienia] w tym mętnym świecie?

Przyjaciel odnalazł mnie i spytał: „Jak się masz?”. Nie odpowiedziałem mu. Z gruntu nie znoszę kłamliwych odpowiedzi. Jak się mam? Źle. Nie ma spokoju w mej duszy, druhu.

Tej nocy miałem sen. Śniła mi się matka. Siedziała przede mną spowita w prześcieradło, tuląc w ramionach moje dziecko. Jej ściągniętą smutkiem twarz znaczyły głębokie bruzdy, oczy zapadły się głęboko. Twarzyczka mojego dziecka znieruchomiała w bólu, którego natężenie przerastało liczbę dni jego życia. Nieszczęsne maleństwo nie wiedziało, po co żyje i czemu umiera. Matka kołysała je w ramionach, błagając o zmiłowanie Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba. W jej modlitwach rozbrzmiewała gorycz:

– Nie mam odpocznienia w grobie. Czemu mnie urodziła moja matka i po co ja urodziłam ciebie?

Wylewając swe żale, wskazała na mojego umęczonego synka.

– Patrz – powiedziała. – Czymże on zgrzeszył? Czemu zabrano go z krainy żywych? Siedziałem naprzeciw niej bez słowa, a w moim sercu narastał bezsilny okrzyk wszystkich śmiertelników:

– Niech ktoś nam to wyjaśni!

Miałem sen. Biada mi! Czy rzeczywiście to mi się śniło?

Znowu siedzę w czterech ścianach, oddzielony od zgiełku miasta i myślę: czy mój syn umarł, czy też nie? Załóżmy, że nie umarł – lecz jeśli umarł, ktoś z nikczemników musi przecież ponieść za to karę.

Kara – kara – kara.

Siedzę sam i spalam się w swej samotności.

V

Dziś jest dzień odpoczynku dla wyznawców wiary Jezusa i jego uczniów. Wszyscy w mojej dzielnicy świętują. Robotnik zmęczony czekaniem na nastanie zapowiadanej równości majątkowej w nowym porządku społecznym idzie sobie tymczasem do kościoła pomodlić się do swego boga, który według Pisma zwie się Chrystus (a przecież równie dobrze mógłby się nazywać Światowid). Wprawdzie nie we wszystkim się zgadza z tym Chrystusem, bo przecież w jego imieniu księża nauczają, by ustąpić kapitalistom i unikać strajków – a co do tego robotnik nie jest przekonany. Wie z doświadczenia życiowego,