Pisma wojenne [18] 353
Teraz już jedynym tematem w domu, przed bramą, w izbach rano i w łóżkach w nocy, jest to, dokąd się jedzie i gdzie się kto zatrzymuje.
Słyszy się tylko jedno pytanie:
– No, kiedy jedziesz? A Zelik? Już wyjechał? Przez Hrubieszów czy Małkinię? Więc kolejką?
Całe miasto mówi o wyjeździe. Robotnicy i rzemieślnicy, kupcy i urzędnicy, nauczyciele i pisarze, lekarze i adwokaci. Nie ma takich Żydów, którzy nie myśleliby o wyjeździe. Tworzą się całe kompanie wędrowców; ten umawia się z tamtym, a tamten z tym; ci wczoraj wrócili z Pragi, bo straż ich nie przepuściła, a ci jutro idą znowu. Ten idzie z polskim przewodnikiem, co odstawia go pod granicę, a tamten boi się iść z gojem, bo może cię wywieść w pole i zostawić na pastwę losu. Inny ma „zaufanego” goja, chłopa spod granicy, co mówi po żydowsku i jechać z nim jest bardzo bezpiecznie, bo w wozie zrobił skrytkę, do której można włożyć pieniądze, biżuterię, jak do… banku, i w razie czego, Boże uchowaj, nie stracisz tego swojego mająteczku.
Są już spece, do których przychodzą „zaufani” goje [13] spod granicy, i są żydowscy przewoźnicy, co jadą przyczepami, omnibusami i różnymi rodzajami wozów.
Od rana do wieczora widzi się je na Wołyńskiej, Lubeckiego, Niskiej, Zamenhofa, a gdzie ich nie ma?
Oto przez uliczkę przejeżdża chłopski wóz. Na koźle siedzą razem Żyd z blond bródką i goj, a na jedynym siedzisku – worku z sianem – dwaj chłopcy sześcio-, siedmioletni, zakutani w szale. Patrzą smutnymi czarnymi oczkami, w których widać ślady wielu ciężkich przejść, patrzą, jakby chcieli powiedzieć:
– Ha, no to dożyliśmy, znów tułaczka, na świecie wojna, nie ma co jeść, a i samo życie niepewne… złoczyńcy… takie nieszczęście…
Perele przenosi się do nowego mieszkania. Żelechower chodzi zagniewany – jego jest jeszcze niegotowe. Jest mu bardziej potrzebne niż Perele. Szewc też już mieszka u siebie. Żelechower został sam. W dodatku przegania go dawny lokator mieszkania, które służyło jako „schron”, krawiec, przeniesiony stamtąd przed bombardowaniem. Twierdzi, że potrzebuje miejsca… a tak naprawdę chce wziąć pieniądze za wynajem, i choć tego nie mówi, Żelechower już sam to rozumie. Żelechower biega teraz do właścicielki trzy razy na dzień, nalega, popędza i, ku swojej radości, dostaje mieszkanie, ale właścicielka nie wstydzi się mu zakomunikować, że musi zapłacić komorne, które jest jej winien.
– Jak? – Żelechower nic nie rozumie. – Komorne? Jakie komorne teraz, w czasie wojny?!
Szybko biegnie do Perele z nowinami, ale, oj, tu dowiaduje się, że ona, Perele, co zawsze krzyczała, że figę może pokazać, a nie zapłacić komorne w czasie wojny, [14] bo teraz się nie wyrzuca, dała jednak sto złotych zaliczki. Ona, Perele, nie zrobiłaby tego, ale już się dowiedziała, że nowo otwarty polski sąd orzekł, że komorne się płaci, tylko eksmisji się nie przeprowadza.
Teraz Żelechower nie ma wyboru i on musi rzucić właścicielce kilka złotych, tych kilka ostatnich swoich złotych, i wprowadza się do swojego mieszkania. W nowej izbie wytrzymuje ledwo tydzień, rozgląda się dookoła, drożyzna rośnie, pracy nie ma, handel leży, nie opłaca się…