RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 413 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 413


Pisma wojenne [19] 375

przecież, że żydowskie kobiety stoją i z bólem serca patrzą na to zniszczenie, śmieją się więc mściwie i robią to, co robią. Ładunek na wozie rośnie i rośnie, ale na podwórzu jest wciąż dużo paczek. Poleżą tak jeszcze dobę pod śniegiem i deszczem. Z parówki nie wrócą w tym samym czasie. Jedni otrzymają je wcześniej, drudzy później…

Rankiem na podwórku nie ma już paczek z bielizną.

Ci, którzy nie byli w łaźni wczoraj i przedwczoraj, poszli tam dzień, dwa później. Nic nie pomogło. Policjanci nie byli przekupieni, więc trzeba było iść.

Przyjechał kocz szpitalny i sanitariusze wynieśli na rękach stare, siedemdziesięcioletnie, na wpół sparaliżowane kobiety, dychawicznych staruszków, [29] kalekę oraz tutejszego wariata – nie pominięto nikogo. Wszystkich posłano do łaźni, pościel zabrano do parówki, izby oblano karbolem i lizolem. Ten zapach czuć w całym domu, ale brama jest ciągle zamknięta i z zewnątrz pilnuje jej policjant. Próbowano wykupić dom, dać parę setek złotych, ale doktorek nie wstydził się zażądać dwunastu tysięcy. To wielka suma dla domu na Smoczej, który w dziewięćdziesięciu procentach zamieszkany jest przez biedotę. Tylu pieniędzy nie można było zebrać i dom jest ciągle zamknięty. Doktor potrzebuje go do swoich geszeftów, interes robi na nim policjant, szprycer, stróż i wszyscy ci, którzy żyją z nieszczęścia domu. Muszą przecież pokazać władzy, jak surowo i bezkompromisowo prowadzą walkę z brudem, brakiem higieny i chorobami zakaźnymi, tak aby nie padło na nich podejrzenie, kiedy pomijają wiele innych domów, w ogóle ich nie zamykają, biorą tam tylko łapówkę albo blokują je ledwo na kilka godzin. Tu na Smoczej opłaca się uparte trzymanie domu w zamknięciu przez dwa, raz nawet przez trzy, a potem przez cztery tygodnie. Jakby nie dość tego wszystkiego, za miesiąc ów doktor znów może zechcieć zamknąć ten sam dom na Smoczej, Lubeckiego, Stawkach czy Krochmalnej. Mieszkańcy tych ulic to ludzie ubodzy, pogrążeni w rozpaczy, nie mają się komu poskarżyć. Do gojskiej władzy nie odważyliby się pójść donieść nawet o najdrobniejszych uchybieniach, najpospolitszych występkach, [30] a do władzy żydowskiej – do „gminy” – oj, jak oni jej nienawidzą, gorzej niż pobożny Żyd świni. Na ludzi z gminy patrzą jak na łakomych pieniędzy hersztów, złodziei, jak na kanalie.

Nie zamyka się tylko pojedynczych domów, zamyka się pół, całą ulicę – po dwadzieścia, trzydzieści domów naraz. Na obu jej końcach stawia się płot, przy płocie policję, która rano wypuszcza za sowitą opłatą pracujących i handlujących.

Sąsiedzi w domu wzdychają i pojękują. Dzieci oblegają wyjście i czują się jak ptaszki w klatce. Ilekroć brama się otwiera, wykrada się przez nią kilkoro dzieci. Policjant przeklina, złorzeczy, krzyczy, ale wobec młodych jest bezsilny.

Już wkrótce minie tydzień, jak zamknięto bramę, a pościeli z parówki nie widać. I oto zupełnie nieoczekiwanie zdarza się cud. Duże auto ciężarowe podjeżdża pod dom i zrzuca kilkadziesiąt paczek z pościelą, ubraniami i bielizną. Pościel oznaczona jest numerem mieszkania. Członkowie komitetu domowego wywołują nazwiska szczęśliwców, którym jest dane zobaczyć ponownie swoje koce i poduszki. Przepełnieni radością, szybko wnoszą tobołki do izb i zaczynają je rozpakowywać, ale naraz tężeją im twarze: nowe, najlepsze powłoczki mają wielkie dziury, inne są zabrudzone, zaplamione, ubrania popalone, części rzeczy w ogóle nie ma. Ale co można powiedzieć, u kogo szukać sprawiedliwości?

Ci, których pościel jest jeszcze w parówce, pragną, żeby z ich rzeczami, odpukać, nie było gorzej. Niestety, jest gorzej. Czekają dwa tygodnie na pościel i ubrania, trzy