RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 455 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 455


Pisma wojenne [24] 417

Tymi to czy podobnymi słowami niejeden Żyd przyjął żydowskiego listonosza, kiedy ten po raz pierwszy pojawił się w getcie. W dziecięco uśmiechniętej twarzy takiego Żyda było coś wzruszającego. Patrzył i się dziwił. Doprawdy? Żyd „urzędnik”? Przez całe lata w poczuciu swej mizernej wartości, pozbawiony jakichkolwiek praw, był tak zaskoczony, że na chwilę zapominał o udręce getta, o najstraszliwszym bezprawiu, którego doświadczył i chciał się naiwnie łudzić, że oto nastaje czas jakiejś żydowskiej autonomii…

– I czapkę listonosza też będzie pan nosić? Otoki? Numery?

– I skórzaną torbę na pasku też? – zapytał ktoś inny.

Najbardziej chciałby, żeby żydowski listonosz nosił jakiś miecz czy inną broń, która reprezentuje sobą majestat władzy, a jeśli nie to, to choćby jakąś czapkę z błyszczącym daszkiem, jakiś numer, lampas, napis.

W każdej żydowskiej izbie spotykały listonosza radosne okrzyki, zdumienie, przyjazne spojrzenia. Dzięki temu serdecznemu przyjęciu urósł we własnych oczach. Poczuł wagę swego [2] urzędu, lecz nie zawsze swej społecznej misji. Debiut żydowskiego listonosza był udany.

Ta posada budziła zazdrość wielu Żydów. Tysiące mężczyzn i kobiet patrzyły na żydowskiego listonosza jak na wybrańca, szczęśliwca, któremu sprzyjał los. Może dlatego, że posada listonosza ma w sobie coś romantycznego? Niesie się od niego zapach dalekich krajów, mórz, pustyni, statków i pociągów. Listonosz przynosi radosne wieści od synów do starych matek, od kawalerów do narzeczonych, donosi o sukcesach, weselach i obrzezaniach. A może zazdrościli mu dlatego, że pamiętali, jak przed wojną dawali „grosz” listonoszowi, choć napiwki były oficjalnie zabronione, i myśleli, że także teraz żydowski listonosz będzie czerpał zyski, podczas gdy większość Żydów w getcie nie ma żadnego źródła utrzymania i żyje z rozprzedawania swoich gospodarstw. Dość, że na żydowskiego listonosza zaczęto patrzeć z wielką zazdrością i to były pierwsze łyżki dziegciu w jego beczce miodu.

Wchodził do izby z listem, rzucało mu się w oczy, że adresat odkładał list jakoś tak od niechcenia, jakby go nie obchodził, jakby nie było to nic interesującego, i zaraz rozpoczynał rozmowę. Cicho, cichusieńko, ostrożnie stawiał pytanie: „i jak pan dostał się na to stanowisko? Z czyją pomocą? Przez protekcję?”.

Listonosz spieszy się, ma jeszcze do oddania dużo listów, do przemierzenia wiele pięter, ale to pytanie stawia się mu tak delikatnie, tak nie wprost, że nie może się wykręcić, musi odpowiedzieć. Dopiero kiedy w końcu zabiera się do wyjścia, pada następne: „a może… – myślę, Boże broń, nie za darmo, ja mógłbym dać paręset złotych, pan by zarobił… może mógłby mi pan w tym pomóc?…”.

[3] Inny nie zwleka i odprowadzając listonosza po schodach, bez owijania w bawełnę mówi jak Żyd z Żydem, czyli w jidysz i otwarcie: „Słuchaj pan, dostajesz pan ode mnie dwie stówy i wciągnij mnie na pocztę…”.

W innych izbach nie czyni mu się podobnych propozycji, ale ich mieszkańcy nie mogą się powstrzymać od powiedzenia, ot tak po prostu, bez związku: „No, dobrze się panu powodzi, ma pan przecież państwową posadę”.

Ludzie naprawdę tak myśleli. Pamiętali tę nieodległą przeszłość, kiedy polscy listonosze otrzymywali z kasy państwowej comiesięczną pensję, światło, ogrzewanie, buty, ubrania, gratyfikacje, wierzyli więc naiwnie, że i żydowski listonosz ma to samo.