RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 456 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 456


418 Pisma wojenne [24]

Szczególnie jeśli „gmina” pobiera za dostarczenie listu tak wysoką opłatę. Inni znów bardzo prosto wystawili sobie, że opłata za list trafia właśnie do listonosza, bo do kogo, jeśli nie do niego? Do państwa? Ono bierze opłatę za znaczki pocztowe! Któż z nich mógł wpaść na to, że „żydowska poczta” była dla Niemców „cAblagestelle für Briefec976, że prawdziwa poczta znajduje się na ulicy Napoleona, poza gettem, i że na utrzymanie „żydowskiej poczty” gmina nie dostaje od Niemców ani grosza977.

Opłata za list rzeczywiście stała się i pozostała największym problemem dla żydowskiego listonosza. Ludzie nie mogli się przyzwyczaić do myśli, że znaczek pocztowy nie pokrywa kosztów doręczenia, że trzeba pobrać dodatkowo dwadzieścia groszy za dostarczenie do domu listu krajowego i trzydzieści groszy – za zagraniczny. Po drugie, pytano, po co w ogóle przynosić listy do domu. Przed wojną wisiały w Warszawie w każdej bramie skrzynki pocztowe z numerami. Każdy lokator miał taką skrzynkę, do której polski [4] listonosz wrzucał listy, bezpłatnie, bez żadnych kosztów. Do mieszkania przychodził tylko wtedy, kiedy przynosił ważny list, jakim dla Żydów był, na przykład, list z Ameryki pachnący dolarami. Dlaczego żydowski listonosz nie może zrobić tego samego?

Na uwagę listonosza, że takie jest zarządzenie, odpowiadano gniewnie: tak, wszystko to ta „gmina”, spłonąć powinna! Węgiel, wszystko pochłania gmina, wszystko sama pożera. Tylko spekulacje, kombinatorzy, szlag by ich trafił!…

Listonosz, który w każdej izbie musiał wysłuchać narzekań na gminę, znosić gniewne spojrzenia, patrzeć na wykrzywione twarze, na grymasy, na pianę na ustach, z którą rzucano się na niego, jakby rzeczywiście był wcieleniem znienawidzonej „gminy”, miał tego wszystkiego dosyć.

Chodzenie piętro w górę, piętro w dół, rozdrażnienie ciągłymi pretensjami do niego jako „człowieka władzy”, urzędnika gminy, zrodziło w listonoszu nieprzemijającą irytację, zszarpało jego nerwy, trudno było mu pozostać grzecznym i poprawnym.

Stosunek poszczególnych warstw społeczeństwa żydowskiego do listonosza przedstawiał się następująco: najlepiej przyjął żydowskiego listonosza żydowski lud; najgorzej – inteligencja i chasydzi. Lud nie tylko płacił, ale i dawał kilka groszy napiwku. Robił to zupełnie naturalnie, bez przymusu, rozumiejąc, że każdy musi żyć… Listonoszowi nierzadko zdarzało się wpaść do biednego szewca w piwnicy, który za krajową kartkę płacił mu pięćdziesiąt groszy. Na uwagę listonosza, że to kosztuje nie więcej niż dwadzieścia groszy, Żydek odpowiadał: „Reszta dla pana. Za gminne pieniądze nie przeje się pan, co?…”.

Natomiast inteligencja pracująca, szczególnie lekarze, [5] odnosili się do listonosza prawie że nienawistnie. Żydowski listonosz mówił do nich po polsku, jak w ogóle w większości mieszkań. Polski był znamieniem władzy, lecz ci doktorzy byli jej bliżej.