RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 460 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 460


422 Pisma wojenne [24]

Zdarza się, że listonosz idzie ulicą, na którą nigdy jeszcze nie zanosił listów, ludzie jeszcze go nie znają, ale przecież wiedzą, że żydowska poczta nie posyła w dany rejon ciągle tego samego listonosza – zmieniają się prawie każdego dnia. Zatrzymują go i krzyczą: „Słuchaj pan, nie masz pan dla mnie jakiegoś listu? Nie, nie ma przypadkiem listu z Rosji?”.

List z Rosji, list z Rosji – to było najpiękniejsze marzenie tych wycieńczonych ludzi, ich słodka nadzieja, ostatnie pocieszenie. Dzieci, które wraz z dorosłymi drżą w napiętym oczekiwaniu, nie pozwalały listonoszowi zrobić kroku na ulicy; otaczały go i ogłuszały swoimi młodymi, piskliwymi głosami. A jeśli szczęście dopisało i listonosz miał list dla ich rodziców, to dziecko w te pędy, wydzierając się wniebogłosy, leciało po schodach i zdyszane wpadało do mieszkania: „Mamusiu, mamusiu, list od Srulka, Cyrli, od Jochewed. Sam widziałem ten list ze znaczkiem z Rosji!”…

– Oj, dzieci, list od Srulka, o, ja, szczęśliwa – chwytała się za serce Żydówka. – Biegnijcież szybciej, przynieście list. Macie, tu są pieniądze, oj, Boże w niebiesiech… I Żydówce zaczyna wirować przed oczami. List zamienia się w wielki ser, długą kiełbasę, kawałek masła; już niczego nie widzi, niczego nie słyszy, porusza tylko rękoma, jakby chciała włożyć do garnka tłuste, pyszne jedzenie…

Listonosz jest zmęczony. Nerwowość głodnych ludzi, ciągnięcie go za rękaw, odpowiadanie co dzień na tysiące pytań, nie tylko czy list przyszedł, czy nie przyszedł, ale o wszystko, o wszystkie przepisy i wymagania poczty, o przesyłanie pieniędzy, listy polecone, pocztę lotniczą i nawet o sądy, policję, podatki i nie wiadomo, o co jeszcze. Jest przecież urzędnikiem, człowiekiem, co ma do czynienia z władzą!

Listonosz żyje w wielkiej biedzie. Wstaje o piątej i pracuje do dziewiątej, dziesiątej w nocy. Do tego nie dostaje tygodniowej pensji, ale ma płacone od sztuki – sześć groszy od listu i po odliczeniu wszystkich podatków i ubezpieczenia, z którego wedle przepisów prawa okupanta jako Żyd nie może skorzystać – ma za to przywilej jego opłacania – nie zostaje mu nawet pięć groszy. Roznosząc sto czy nawet sto pięćdziesiąt listów dziennie, zarabia śmieszne pieniądze, bo jeśli bochenek czarnego chleba kosztuje od dwudziestu dwóch do dwudziestu czterech złotych… Tych trochę napiwków niewiele zmienia sytuację. Warunki pracy są tak nieznośne, że wpływają niszcząco na jego zdrowie. „Energiczny” dyrektor, co chce uchodzić za wojskowo uformowanego, wymagającego zdyscyplinowania szefa, często zwołuje „odprawę listonoszy”, to znaczy naradę, i surowo wymaga od nich, aby nigdy później, tylko punktualnie o ósmej rano przychodzili do pracy, bo jeśli nie, będzie surowy, na nic nie będzie patrzył, niech mu wierzą, nie znosi rzucać słów na wiatr, jak będzie chciał, to będzie mógł, ukarze, a nawet usunie z pracy, „bo porządek musi być!” – [12] kończy patetycznie.

Ale porządek jest taki, że listonosze przychodzą do pracy zimą w czasie mrozów i śniegów nie o ósmej, ale około szóstej, bo kto pierwszy, ten lepszy. Dział segregacji pracuje od rana do wieczora, ale nie udaje się mu uporać z tyloma paczkami listów tak, aby starczyło dla wszystkich listonoszy. Zawsze są tacy, którzy po całym dniu czekania, głodowania i marznięcia w zimnych korytarzach z betonowymi podłogami wracają do domu z pustymi rękami. Na łut szczęścia – paczkę listów do rozniesienia – mogą liczyć tylko ci, którzy przyjdą właśnie o piątej, szóstej rano, a są to w większości ludzie z „batalionu”, to znaczy ludzie dyrektora, z którymi pracował razem u Niemców, w placówkach.