RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 482 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 482


444 Pisma wojenne [26]

Czy żydowska matka mogła podołać takiej pracy? Posłuchajcie:

Praca w szopie zaczyna się około siódmej rano, najpóźniej o siódmej piętnaście. Aby być na miejscu punktualnie, robotnik musi wstać nie później niż o szóstej, ale mężatka, gospodyni domowa wstaje o wiele wcześniej. Jakby nie było, musi przygotować coś do jedzenia dla dzieci, umyć je, zacerować koszulkę, której nie zdążyła zaszyć wieczorem po powrocie z ciężkiej pracy, musi zamieść i posprzątać mieszkanie. I nawet jeśli wstaje o czwartej, to nie jest to za wcześnie. Latem jak latem, ale zimą, kiedy w izbie się nie pali, a ciepłego przyodziewku już też nie ma, bo został sprzedany na chleb [20], to jest to wielki ból.

Prawda, kiedy przyjdzie się do szopu, to dostanie się tę wyśnioną ćwiartkę chleba z marmoladą, kubek z namiastką kawy, z sacharyną lub bez, ale która matka pozwoli sobie zjeść całą ćwiartkę chleba? Dobrze jeśli ma tylko jedno dziecko, ale jak ma troje albo więcej, to odkroi sobie cienką kromkę i resztę zabierze do domu. Nie powoli sobie też na zjedzenie całej mizernej porcji zupy, ale często odlewa jeden talerz, żeby zanieść swoim.

Taka praca musi szybko powalić i rzeczywiście zbiera ofiary: od chwili, w której szop bieliźniarski zajął lokal przy Niskiej 65 do dzisiaj, kiedy znajduje się w wielkim budynku przy Lesznie 721020, zmarło wycieńczonych głodem i [21] pracą ponad siły siedemdziesiąt procent robotnic!

W szopie trwa fluktuacja, ludzie przychodzą i odchodzą. Umarli i nowe ofiary zamieniają się miejscami. Dziś, w końcu trzeciego roku wojny, kiedy nędza żydowska przybrała tak monstrualne rozmiary, że na próżno szukać im podobnych w najczarniejszych epokach historii narodu, „szop” stał się dla wygłodniałych żydowskich mas czymś na kształt raju, a nazwa Toebbens jest w getcie tak popularna, że kobieta stojąca z dzieckiem na ręku przed bramą na Wołyńskiej tak mówiła do swojej sąsiadki:

– Wie Różele, gdyby mama chciała mnie wkręcić do Toebbensa, chleba by mi nie brakowało. Dostają tam dwie zupy dziennie i pół chleba posmarowanego marmoladą..., [22] to źle jest?...

Toebbens i „szop” stały się jakby jednym, czymś, co stanowi o żydowskim wybawieniu. Ma też tę zaletę, że wypłaca tych parę groszy, choć ostatnio jest tak, że płaca akordowa jest niepewna, ponieważ Niemiec podniósł ceny i żydowski majster, żeby nie tracić na własnym zarobku, przezornie nie wypłaca robotnikom całej należnej im sumy. Daje tylko zadatek. Jeśli Niemiec później spuści z ceny, to majster podniesie zarobki.

Jedyny, któremu się wiedzie w szopie, to właśnie majster. Z jakiego by nie szyto materiału, to zawsze można jego część, skombinowane „resztki” zamienić na marki. Oczywiście, sprzedaż takiego surowca na a[…]a niesie ze sobą ryzyko [23] rozpoznania jego pochodzenia, ale można temu zaradzić: farbiarz przefarbuje materiał, na przykład z niebieskiego na zielony, z brązowego na niebieski. Zresztą jest to kwestia chemiczna i zależy od tego, czy i jaką farbę dany materiał „łapie”, a jakiej nie. Jest to najpewniejszy sposób na to, by kradzież uszła na sucho majstrowi oraz jego cichemu wspólnikowi niemieckiemu quasi-majstrowi.

Mając w ręku pewny wojenny zarobek i w związku z tym wszelki dostatek włącznie z rozmaitym jadłem i napitkiem, przed wojną rzadko spotykany, bo wtedy składało się grosz do grosza, teraz, kiedy nad głową ciągle wisi śmiertelny strach, nie robi się nic