452 Pisma wojenne [29]
oczywiście nie potwierdziła ich otrzymania, a pokwitowanie było Biuru potrzebne, bo należało je dostarczyć na Pocztę Główną. W związku z tym porozumiano się z Pocztą Główną i poinformowano ją o całej sprawie. Poczta Główna najwyraźniej zwróciła Brandtowi uwagę i stąd jego złość. Kiedy wyładował swój gniew na dyrektorze Poczty Żydowskiej, Brandt ulżył sobie także na Biurze Wymiany Pocztowej, wypowiadając słowa w rodzaju „polskie świnie” i tym podobne smaczki.
Na tle konfiskaty paczek doszło do ostrego sporu między Pocztą Główną w Warszawie a Brandtem. Poczta Główna twierdziła ponoć, że konfiskata [8] przesyłek przychodzących z zagranicy może ją uwikłać w konflikt międzynarodowy. Najwyraźniej zakusy Brandta odparto i wszystkie paczki przychodzące do getta warszawskiego były odsyłane do nadawców. Przypadkiem trafiła na Pocztę Żydowską paczka z zagranicy opatrzona kartką z napisem na maszynie w języku niemieckim „Żydowski odbiorca”.
Skoro mowa o nienawiści Brandta do poczty i jej pracowników, chciałbym wspomnieć o „uniformach”. W związku z tym, że wielu listonoszy pracowało poza budynkiem poczty, co narażało ich na niebezpieczeństwo, chcąc zapewnić im jakąkolwiek ochronę, dyrekcja Poczty Żydowskiej wystarała się i uzyskała od pana Sztolcmana (członka zarządu gminy) „zezwolenie” na noszenie specjalnych czapek. Wykonano je na wzór czapek policji żydowskiej, tylko zamiast błękitnego miały otok pomarańczowy, z przymocowaną miedzianą odznaką, na której wyryty był napis w języku niemieckim i polskim [9] „Post – Poczta”, oraz gwiazda Dawida i trąbka pocztowa. Był to symbol Poczty Żydowskiej. Wprawdzie pracownicy poczty mieli z tego amuletu niewielki pożytek, ale mimo wszystko dawał on pewną szansę ratunku, przynajmniej w pierwszych dniach wysiedlania. O ile żandarmom i Ukraińcom te czapki się spodobały, o tyle Brandta i jego sługusów kłuły w oczy i działały na nich jak czerwona płachta na byka. Dnia
18 sierpnia, kiedy z podwórza gminy, po blokadzie instytucji gminnych przy ul. Zamenhofa 19, wyprowadzono mnóstwo ludzi, w większości pracowników gminy i członków ich rodzin, czapka z pomarańczowym otokiem była znakiem wyróżniającym listonoszy wśród różnorodnego tłumu pędzonego przez SS-manów i Ukraińców na Umschlagplatz. Policji żydowskiej czapki te także niezbyt się spodobały. Szczególną nienawiścią do ich właścicieli wyróżnił się jedynowładca Umschlagplatzu pan Szmerling1033. [10] Warto tu zaznaczyć, że chociaż w początkowym okresie wspomniana czapka dawała niejaką ochronę, część pracowników poczty wstydziła się ją nosić i nie robiła tego. Wznowiona 1 sierpnia działalność poczty nie przyniosła większego sukcesu. Wprawdzie przesyłki napływały do getta niemal normalnie, jednak ich doręczenie wymagało nadzwyczajnego wysiłku. Za przykład niech posłużą następujące liczby: w okresie od 1 do 8 sierpnia wwieziono 9500 paczek, a doręczono około 3500.
Podobne proporcje odnotowano w przypadku doręczania pieniędzy i listów, chociaż doręczyciele i listonosze wykonywali swoją pracę z prawdziwym oddaniem, narażając się na niebezpieczeństwo. Wszyscy pracownicy poczty zjawiali się w pracy o ósmej rano, a nawet przed ósmą. Codziennie rozpoczynali dzień od uczczenia pamięci i odczytania listy nazwisk poległych kolegów i koleżanek – ofiar nowego Molocha, który zwał się Umschlagplatz. [11]