RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 63 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 63


Pisma przedwojenne [5] 25


5.

1921–1923, Łódź. Perec Opoczyński, Obrazki poetyckie: Fragmenty bez tytułów, "טלגאָווראַפֿ" [„Zabłąkany”], "רענרעק" [„Ziarna”], "טאָטש ןופֿ רעדורעג ןיא" [„W odmętach miasta”], "ורמוא" [„Niepokój”], "...ערז ןאָ" [„Bezpotomnie…”], "עיצאַרענעגעד" [„Degeneracja”], "...טכאַנ רעד ןיא גניז ךיא" [„Śpiewam w nocy…”], ןיא ךעלעטעקש עבאַשז טימ ךיא" "...טנעה יד [„Z żabim skrzekiem w ręku…”]

[1]73 Czarny sen spowił mą głowę. Ujrzałem tysiące mych dni wiszących na sznurku rozciągniętym między ścianami mojego więzienia – umysłu. Ich truchła oblegały i gniotły mój kark. Moje oczy wyżłobiły się tak, by pomieścić ból świata. Moje serce przeorało się niczym rola jesienią. Ktoś wlókł mnie za nastroszony włos do piwnicy, gdzie pełno szewskich zydelków, a omszałe gemary otwierały swe karty w ciemnych bejt ha-midraszach: zabronione… dozwolone... zabronione…

I nagle zaszklony wzrok, wykrzywione przekleństwem usta pierwszego padłego w boju w lubelskim lesie towarzysza broni. Noce bez Boga, bez człowieka, bez chleba. Ręce, co szukają. Odepchnąłem mój czarny sen i ruszyłem przez oszalały świat, drżący, okrutny. Kim jestem? Co wolno, a czego nie można? Co jest granicą mego umysłu? Rozbijam mur. Aj, aj, aj. Chwytam żonę za gardło i duszę, duszę ją, muszę.
Mama i tata. Mama, ma-ma.

[1a] Moja gruba ciotka siedziała rozkraczona na progu swego sklepu i wpychała w usta swego półrocznego dziecka swe tłuste piersi.
Uderzyłem w nią krzykiem jak piorun w podcięte drzewo:
– Ciotko, dla kogo go karmisz?

Siedziała niczym pobielony kamień na środku drogi, wpatrując się swymi szeroko otwartymi bezmyślnymi i urągającymi oczami:
– Dla Boga, dla ludzi. Dla sklepu wypełnionego towarami…

Dla sklepu wypełnionego towarami. Dla pełnego sklepu. Kłapałem zębami jak pies... dla pełnego sklepu. Och, gdzie jest mój młot, dajcie mi go tu! Chwyciłem pobliski słup telegraficzny, uniosłem w górę, grożąc nim miastu i niebu. Komu powinienem służyć, dla kogo zrodzić me dziecko?… Moje dziecko… dla kogo? Z żałosnym poszumem czarna chupa przykryła tysiące głów w mieście i miliony gwiazd pełgających niczym iskry pod rozżarzonymi fabrycznymi kotłami, które tępo zapalają swe bezpłodne trwanie…
Ułożyłem się na trotuarze i spałem, spałem jak kloc, jak kamień.

[2] Pochmurny dzień. Stajesz, patrzysz, zamarza ci mózg. Przestraszasz się, uciekasz jak tchórz. Odwracasz się i mówisz: ach, och; i na koniec spluwasz: ażeby cholera cię wzięła, czerwony domu!

Znów stajesz… Czerwony dom!

Łódź, 31 lipca 1922 r.