RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 66 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 66


28 Pisma przedwojenne [5]

Cieniutka mgiełka ze złotego kurzu niczym mechica oddzieliła mnie od miasta. Rzeka pogodnym ruchem wielkich młyńskich kół odpowiadała na psotne nawoływania kąpiących się kaczek. Jakiś zaspany młynarz posłał w świat świeży oddech mielonego zboża. Przebyłem jesień wypełniony wiejskim spokojem.

Kiedy wieczór jął lepić ciężkie jak glina cienie, pogarbili się przechodnie strawieni nudą. Dorożkarze znad wysoko postawionych kołnierzy rzucali błagalne spojrzenia o kurs. Na jakimś podwórzu zapraszała kuźnia, wionąc swojskim ciepłem. A ja szedłem ulicą, zielonym słonecznym polem.

[4a] Minąłem jesień i miasto. Pierwsze krople wilgoci, które poczułem na twarzy, były kroplami rosy deszczu. Przeszedłem przez jesienne odmęty miasta, wdychając słodycz drzemiącego brzozowego lasku.

Łódź, 1923 r.

ורמוא

[Niepokój]

Siedziałem nad strumieniem i plotłem kosz z wierzbowych gałązek, kiedy słońce zatęskniło za spoczynkiem. Wysoka trawa, którą gniotłem siedzeniem, przeczuwała swój rychły zgon. Witki w moich palcach podnosiły bunt wobec mego twórczego popędu. Musiałem jednak to zrobić. Bo przecież gdyby nie ów kosz ukończony w mej wyobraźni, kim byłbym wobec siebie, wobec gałązek leżących w trawie…

Rybka wystawiła z wody uroczy łepek, zaczerpnęła wilgotno różanego powietrza jak Kirgiz soczystego miąższu z arbuza. Zaraz też zniknęła w głębi.

Wdzięczny Bogu chłop, co skończył swą kośbę, zaklął cały swój niepokój w kosie i jeszcze drżącą ułożył [ją] pomiędzy zżętymi łanami zboża. Sam modlił się do słońca.

[5] A ja siedziałem na brzegu strumienia, plotłem koszyk i czekałem.

W moich oczach zapaliło się światło pierwszej jeszcze niezawiedzionej gwiazdy. A ja siedziałem i czekałem. Dzień i jego obietnica umarły. To wiedziałem. Nie wierzyłem już w nie. Na co więc czekałem?...

Łódź, 2 maja 1922 r.

.

..ערז ןאָ [Bezpotomnie…]

Z nieba jak kość słoniowa kapał deszcz. Na polu jałowym, niczym nasienie w łonie bezpłodnej, ciężarne śpiewy ziemi skuliły swe brzuchy w histerycznej zadyszce: bezpotomnie, bezpotomnie…

Ich śmiech wibrował w mym obrzmiałym mózgu, a potem jęło huczeć w polnym bezmiarze przeklęte wołanie: bezpotomnie, bezpotomnie…

Zebrałem w sercu resztki nauk mych ojców i rzuciłem je [6] na łóżko mej żony. Zwróciłem ku niej bezradne spojrzenie, uderzając w biblijny ton: „Jeśli nie wiesz, komu ma służyć wydanie z siebie potomstwa, niech twe łono będzie jałowe, tak jak jałowa jest mądrość mych zmarłych dziadów. Jeśli nie masz ukojenia dla pierwszego krzyku mego dziecka, które wejrzało w mosiężne słońce, na nic siła mej męskości. Milczy twoje serce niczym ponure kominy czerwonych fabryk, jak głupio do siebie a[...]a księżyc w mar-