RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 78 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 78


40 Pisma przedwojenne [6]

– Niechaj moja żona i dzieci, ojciec i matka staną nad moim grobem, opłakując mą śmierć!

To było nasze największe pragnienie. Błagaliśmy śmierć, by zaczekała z zadaniem swego ciosu do chwili, gdy przekroczymy progi naszych domów, kiedy powiemy: „Dzień dobry, mamo”. Wtedy będzie już mogła nas wziąć w swoje kościste ramiona...

Trawę przeklęli nawet jeńcy chłopscy, ci, którzy wychowali się w lasach, na ukraińskich stepach albo na aksamitnych łąkach. Jej zieleń nagle zdała się im trumienną czernią... Chwytali ją więc kępami, jakby chcieli wyrwać ziemi trzewia, i wściekle deptali...


[1] רענעמור א ןופֿ טױט רעד [Śmierć Rumuna]

Nikt w szpitalu nie wiedział, na co jest chory. Nikt niczego mu nie podawał ani nie przynosił. Jego los był przesądzony. Miał umrzeć w ciągu dnia, może dwóch. Dobrze o tym wiedział i przyjął wyrok bez jednego nawet jęku. Jego czarne oczy patrzyły spokojnie, błyszcząc nieziemskim już światłem. Kiedy spoglądał na kogoś, zdawało się, że czyni to z wysoka, spoza doczesnych przestrzeni.

Kiedy musiał iść do toalety, nie prosił nikogo o pomoc, ale chwytał się łóżek, to z prawej, to z lewej. Nikogo nie zauważał, obojętnie mijał obecnych. Gdy lekarz pytał go, jak się czuje, zdawał się w ogóle tego nie słyszeć. Nie miał nic do powiedzenia. Jego ziemista twarz i oczy nieruchomiały. Milczał. Lekarz nie czuł się tym urażony. Rozumiał, że chory jest zawieszony między dwoma światami. Machał więc tylko ręką i szedł do innych pacjentów.

Kiedy do szpitala przywozili rannych z frontu, chorzy pytali [zazwyczaj], pojękując z bólu:

– Co słychać w domu? Jak chłopcy z naszych stron?

Rumun nie pytał. Było mu wszystko jedno czy przywieźli Rosjan, czy Rumunów. Przez okna, przy których leżał, widać było, jak węgierscy pomocnicy szpitalni obmywają rannych z lepkiego błota okopów. Madziarzy myli przybyłych tak, jakby to były drewniane kłody. Zatykali przy tym nosy, by nie wdychać ich smrodu. Jeden z Węgrów trzymał w ręku szczotkę do mycia podłóg. Zanurzał ją w wodzie z mydłem i szorował szerokie plecy syberyjskiego chłopa z jasną brodą [2], a ten przy każdym pociągnięciu twardym włosiem, które kłuło niczym igły, lamentował i krzyczał jak dziecko przy rozczesywaniu skołtunionych włosów:

– Nie, nie, to boli!

Rozeźlony krzykami Madziar tarł więc mocniej, aż z pleców tryskała krew. Chorzy, którzy oglądali tę scenę przez okno, pobledli z gniewu i rzucali przekleństwa z wysokości swych łóżek. Tylko Rumun, chociaż leżał na wprost okna i śledził całe zajście z madziarskimi szczotami, milczał obojętnie.

Był prostym chłopem z wioski w okolicach Dobrudży83, związanym z ziemią jak z żywym stworzeniem.

Ilekroć zdarzyło mi się spojrzeć w jego oczy, coś we mnie krzyczało. Chciałem zrobić coś takiego, co byłoby podobne przecięciu wezbranego wrzodu, ale jedyne,