RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Pisma Pereca Opoczyńskiego

strona 92 z 530

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 92


54 Pisma przedwojenne [6]

wająca obozowy sprzęt. Szarość dnia ospale wlewająca się przez koszarowe okienka potęgowała senność, ale ta nie koiła rozpalonych zmysłów.

Na wieść o przybyciu kobiet wysocy, zdrowi goje: Węgrzy, Cyganie, Chorwaci, Bośniacy, Słowacy, Czesi i synowie innych narodów przemocą wcielonych do austro-węgierskiej monarchii, rwali się niczym spętane ogry i rechocząc rzucali się na siebie.

– Wszystko będzie dla oficerskiej bandy! – ochłonąwszy sarkali, nie tracąc wszelako nadziei, że jeśli wojna potrwa jeszcze trochę, to kto wie, może i prostym żołnierzom coś się dostanie... Kobiet wszak nie brak...

[2] Kiedy deszcz ustał i żołnierze wylegli z baraków, rozejrzeli się wokół i spostrzegli jedną z nich zdążającą do pracy w biurze. Jej lniane włosy lśniły w słońcu, a zielone, niebieskie i czerwone barwy sukni mieniły się niby tęcza, mącąc im wzrok i rozpalając ogień w ich żyłach. Chciało się im pójść w ten płomień i spłonąć, zapomnieć wreszcie o bolesnym nienasyceniu.

Lnianowłosa przechodziła obok żołnierzy stojących w musztrowym szyku niczym po rozżarzonych kamieniach. Idąc, spuszczała oczy, a jej spłonione policzki zdradzały, jak piekły ją tysiące grzesznych spojrzeń. Była niczym drżący motyl, któremu udało się uniknąć niebezpieczeństwa. Gdy wchodziła do biura, jej piersi falowały ciężko i dopiero po chwili oddychała swobodniej. Zaraz potem brała się do pracy nad raportami dla oficerów, którzy już na nie czekali...

Spośród kobiet, które przybyły do obozu, to właśnie ta lnianowłosa, wysoka i krągła, o zawsze roześmianych oczach zwracała szczególną uwagę żołnierzy. W jej uśmiechniętych oczach mieszkały kobiecy czar i płochość, które wabiły i uwodziły. Toteż nigdy nie mogła przejść niezauważona. Najpierw się przekradała, ale potem zrobiła się śmielsza i zaczęła patrzeć wojakom z uśmiechem w oczy.

Była środa.

W kuchni oficerskiej szykowała się uczta. Rżnięto kurczęta, pieczono kozę, robiono rozmaite ciasta z kremem i czekoladą. Stawiano wódkę, piwo i wino. Im straszliwiej działo się na froncie, tym więcej chlali i żarli oficerowie osadzeni na terenie przyfrontowym, tam gdzie kule są blisko, ale jeszcze nie rażą. Na tę hulankę zaproszono, ma się rozumieć, przybyłe „pułkowe kobiety”, biuralistki.

Blondynka zjawiła się w jedwabnej, matowo niebieskiej sukni, [3] która doskonale współgrała z dyskretnym blaskiem jej włosów przypominających dojrzałe zboże98. Toaleta podkreślała jej kobiece kształty, jej toczone biodra.

W swej cielesnej pełni była niczym dojrzały owoc. Jej nigdy niegasnący uśmiech zdawał się słodki jak nektar, który wypływa z ciężkiego, nabrzmiałego sokami owocu gruszy...

Nie mogła usiedzieć na miejscu, nosiło ją po sali. I choć śledziło ją uważne oko oberlejtnanta99, to nie nadążało za nią, hojnie rozdzielającą uśmiechy – w jednej chwili stała przy którymś z oficerskich stołów, by w następnej znaleźć się już przy innym.