strona 226 z 920

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 226


184 Rozdział 3. Poezja [51]

Nieszczęście zdołało nareszcie mnie zranić…
Nie mogę przeboleć… A jeszcze mnie, owszem,
Ktoś rano poprosił bym chwilę z nim podszedł,
Wyszedłem z mieszkania w spokoju sumienia –
Wyszedłem… Bez choćby krótkiego spojrzenia
Za siebie… Zerknięcia przez moment z powrotem!
Aż serce zabiło mi teraz jak młotem –
Dlaczego wyszedłem tak sobie, po prostu?
Nie patrząc na żonę, nie patrząc na chłopców?
A gdybym tak spojrzał na ciebie, ma Chano –
Co inne na później by nam zapisano! Pamiętasz?
Na strych się wspięliśmy we dwoje
Wraz z dziećmi, więc piątką… W podwórku już roił
Się, świszcząc w powietrzu jak bat, jak ciemiężca, N
wskroś przenikliwy, donośny głos Niemca: „Natychmiast zejść na dół!”
Dobiegło nas nagle, My jednak na odwrót, z uśmiechem pobladłym:
Gdy woła nas na dół – wspinamy się wyżej!
Chaneczko, najdrożsi synowie, wciąż wyżej!
Na strych i na dach! Tam gdzie komin – wysoko!
Jak ptaki znikamy w szarawym obłoku,
Patrzymy po strychu – pamiętasz to jeszcze?
Szukamy mroczniejszych zakątków, pomieszczeń,
Uśmiechasz się do mnie i dzieci, jaśnieje
Wnet wszystko wokoło, jak wtedy gdy dnieje,
Gdy słońce ponownie przez krawędź się mieni
Na wschodzie. Siedliśmy tak wszyscy skupieni,
Pospołu milczący, nie mówiąc ni słowa –
Patrz: Słońce to wschodzi to znowu się chowa,
Noc trwa, a w tym czasie i dzień jasny świeci,
Na skraju siedzimy to życia to śmierci,
Noc skrywa nas, liże językiem, smakuje,
A dzień do nóg pada, odkrywać próbuje…
Dnia skrawek jak szpieg… Znów do ściany przylegam…
Już prawie obleka złocistą mnie wstęgą,
Podnoszę dłoń w górę i trzymam nad głową,
Na bark dzień się kładzie i świeci na nowo –
I gdyby nie groźba, to byśmy się śmiali:
[4] Patrzymy wciąż na to zupełnie zdumiali!
Leżymy na nocy i łonie dnia miękkim…
Na szalach dwóch wagi chwiejemy się z lękiem!
Słoneczne odblaski w nas budzą jednako
I strach przenikliwy i radość głęboką,
Słuchamy w milczeniu jak wali ktoś śmiało
Do drzwi… Jak ku górze się kroki wspinają…