strona 257 z 920

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 257


Rozdział 3. Poezja [55] 215

Człowieka by zabił w zapału godzinie
Za samą rozmowę, nie będąc sam winien!
Szczęśliwy, kto strzeże się goja czasami,
Gdy macha w powietrzu ciężkimi rękami.

[18]                                                    6

Nie będzie goj cały, cokolwiek by czynił,
Jest ciągle jak kościół potężny, olbrzymi.
Jak kościół, co dumnie swe wieże zadziera,
Jak mur jego twardy i pewna maniera.

Krzyżyki ze złota wiszące przy chustkach,
Na wierzchu tak pięknie, we wnętrzu zaś pustka…
Gdy w środku jest ciemno, na zewnątrz powabnie,
To kościół zupełnie – wciąż czegoś jest brak im.

Głos goja przemawia, lecz mowa w nim inna,
A w zimnym domostwie modlitwa brzmi zimna…
Jak echo zaledwie, co w beczce się dławi,
Nie jego jest miłość, nie jego nienawiść…

Posłuchasz go tylko, i poznasz od razu,
Czy wraca od księdza? Od szynku? Spod lasu!…
Bo goj jest jak kościół a Żyd – synagoga!
Od zewnątrz zniszczona, lecz pełna w swych progach!

Obejrzyj bożnicę i popatrz na siebie –
Oboje skarlali, oboje w potrzebie,
Lecz drzwi tylko otwórz, zaglądnij do środka,
A jasność uderzy cię wielka i słodka!

7

Warszawo! Ty wielka radosna bożnico!
Na skwerach rozlana, na wszystkich ulicach,
W podwórzach, w piwnicach, wysoko na strychach!
[x]
Wyczuwam twój oddech, jak ciepło oddychasz…

Żydowska Warszawa, to miasto w całości
Jest jedną bożnicą! Dla bożej wielkości
Nie tyle, co bardziej dla Żydów na co dzień…
Szechina – i jej tu przebywać się godzi!

Lecz Żyd najważniejszy, to on jest istotą!
To dom dni powszednich, zwyczajnych jest oto!