strona 267 z 920

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 267


Rozdział 3. Poezja [55] 225

Na darmo to światło zstępuje na martwych,
Ich ciała całując i głaszcząc, uparte.
Na darmo opada, o wielki Ty Boże,
Jak łzy, bo też oczu i tak nie otworzą!

2

Ulice lubelskie podobne do domów,
Lubelskie ulice, tak mokre, czerwone!
Przemokłe ich łzami i krwią sczerwieniałe,
O, martwi, szczęśliwcy, już nie ma was wcale!

Choć mózgu spod czaszki dobyte fragmenty
W zmarłego wpatrują się ciągle, bez wstrętu,
Ze ściany, bezmyślnie, tak obco i zimno…
O, mózgu żydowski, nie tak być powinno!

[27] Dopiero przed chwilą trudziłeś się w głowie,
I tyle… Już dobrze martwemu Żydowi…
Choć krew wciąż jest ciepła, szkarłatnoczerwona,
To gorzej niż martwi ma ten, kto nie skonał,


Lecz ciągle ze śmierci się zmaga uwięzią,
W ulicach, na bruku, gdziekolwiek tak leżą
Na sennych widziadeł i jawy granicy –
Ci już zastrzeleni, a ci niedobici…


O, życie kłamliwe, daj siebie dokonać!
Ty chwyć nas, o śmierci prawdziwa, w ramiona,
Bo Niemiec niezdarnie celował przed strzałem –
Jak dobrze wam, martwi, o, jak wam wspaniale!

3

Po rynkach zupełnie jak wcześniej w ulicach –
Spójrz, biegną – skuleni, zlęknione oblicza.
Ojcowie i matki, i córki, synowie –
A dokąd to, Żydzi, biegniecie? Kto powie?

„Gdybyśmy wiedzieli – to byśmy mówili,
Lecz gonią… I nie wie nikt dokąd w tej chwili.
Dosięga gdzieś syna zła kula, upada,
Lecz ojciec ucieka, bo gna go gromada.

I matka przewraca się nagle jak ścięta –
Lecz córka wciąż biegnie i nic nie pamięta…”