284 Rozdział 4. Proza [71]
Bernard miał dostarczyć list po drodze. Pociąg zatrzymał się na chwilę w miejscowości letniskowej Rybienko11. Obok małej stacyjki w pobliżu żelaznego mostu stało kilka dam w strojach kąpielowych. Przyjemnie sobie gawędziły, zażywając świeżego powietrza i słońca:
– Tutaj powietrze jest njudenreinn, a w pensjonatach i willach mieszkają sami porządni chrześcijanie, którzy przyjechali na letnisko.
Po drugiej stronie Bugu leżało typowe żydowskie miasteczko Wyszków ze swoją mykwą i łaźnią, i ze swoją żydowską biedą.
Bernard wysiadł na chwilę z pociągu na wyszkowskiej stacji, by oddać list, który miał przy sobie dla wujka Józefa. W pobliżu czekali furmani. Jeden z nich siedział na koźle, gotów do odjazdu. Pod żydowskim kapeluszem nosił jarmułkę. Z wyglądu przypominał dziadka Gedalego. Bernard podbiegł do niego i wręczył mu list.
– Panie kochany, to bardzo ważny list, przesyłka ekstra! – rzekł Bernard.
– Dzisiaj wszystko jest bardzo ważne i ekstra – odparł bałaguła. Trzasnął z bata [i ruszył w drogę].
Bernard zawołał za nim:
– Przekażcie im, że mają natychmiast wracać do domu… Niech pan posłucha…
* * *
Rafał był studentem fakultetu humanistycznego w Warszawie. Książki stanowiły cały jego świat. Należał także do związku sportowego i codziennie robił wypady rowerowe za miasto. Z wielką pasją studiował filozofię, szperał w książkach, notował uwagi oparte na własnych obserwacjach i doświadczeniach. Stworzył własną bibliotekę, którą zamierzał w przyszłości powiększyć o dzieła wybitne.
Ojciec Rafała był buchalterem w pewnej znanej firmie. Miesięczne dochody pozwalały mu na zaspokajanie duchowych potrzeb syna. Na początku wiosny 1939 roku wydarzył się jednak wypadek. Wrogo nastawieni do Żydów studenci spod znanego znaku12 zakłócali od pewnego czasu spokój w kraju. Pod wpływem agentów [5] wojowniczej Trzeciej Rzeszy wytwarzali atmosferę zagrożenia na Uniwersytecie Warszawskim. Pewnego dnia w trakcie wykładu w wielkiej auli uniwersytetu grupa studentów-pałkarzy napadła na nieświadomych niczego żydowskich kolegów, pobiła ich i podźgała nożem. Na swoje szczęście Rafał został ugodzony w bok. Zabrano go zakrwawionego do szpitala, gdzie wiele miesięcy musiał spędzić [x]13 na kuracji. Kiedy lato dobiegało końca, Rafał odzyskał siły na tyle, żeby móc wyjechać razem z ojcem na wieś. Z tego powodu Józef wziął urlop później niż zwykle.
15 sierpnia ojciec i syn wyruszyli w podróż. Jak co roku, tak i teraz, udali się do pobliskiego Wyszkowa, miasteczka otoczonego malowniczą przyrodą, gdzie Józef się