288 Rozdział 4. Proza [71]
Jak na ironię, na drzewie rozśpiewał się ptak. Dzikie gęsi szybowały w powietrzu. Pachniało trawą. I [nagle] ludzi ogarnęła tęsknota, zapragnęli przytulić się do pachnącej, gporośniętej24 [trawą] obcej ziemi i zapłakać niczym dzieci.
Józef osuszył onuce. Było mu wszystko jedno. Nie martwił się o siebie. Narastał w nim niepokój o los syna. Szli drogą usianą wertepami. Pola były obsadzone ziemniakami i kapustą. bb[…]bb spoglądając na rany. Stado wróbli kręciło się nad głowami pędzonych Żydów.
Józef powrócił pamięcią do dzieciństwa, do marzenia zrodzonego w jego dziecięcej wyobraźni. Pragnął stać się ptakiem takim jak inne ptaki, szybować w powietrzu jak młody orzeł nad dolinami i skałami, przepełniony nadzieją, siłą i radością…
Białe gołębie przefrunęły nad głowami pędzonych niewolników niczym symbole, przypominały białe żagle pod niebieskim niebem…
– nLos, Banden[!] „Banda” niewolników podniosła głowy ku stadu gołębi, szukając pocieszenia w bieli ich skrzydeł25…
– Chcesz jeść? – Józef zapytał syna. Znajdowali się w tym samym szeregu. – Mam dla ciebie herbatnika.
Rafał spojrzał ze smutkiem na ojca. Był boleśnie świadom tego, że ojciec ukrywa przed nim prawdę, nie bacząc na powagę sytuacji.
Jak na ironię, Józef poczuł łagodne pieczenie [10] słońca. I właśnie z tego powodu, z powodu błogosławieństwa, jakim właśnie obdarowała ich hojnie natura niczym matka chore dzieci, szedł dalej z Rafałem.
Obok szosy Józef spostrzegł masywny kamień sterczący na skraju pola. W jego pamięci znowu odżyły wspomnienia z dzieciństwa, kiedy uczył się w wyszkowskim chederze. [„]Przecież tak samo [– pomyślał –] tysiące lat temu Żydzi zostali wygnani z własnego kraju przez rzymskich łupieżców… I teraz też ciągną niczym niewolnicy [x]26 ciężkie brzmię łańcuchów, są zlani potem, pokryci ranami, ich wargi wyschły i popękały z pragnienia. Osuwają się na twardy, samotny kamień [na grobie] matki Racheli w drodze do Betlejem27. Ze łzami w oczach i z modlitwą na ustach szukają pocieszenia w czarnym kamieniu…
– Ratuj nas, matko, nasze cierpienia są wielkie, nasza nędza jeszcze większa, matko…[”]. Józef dawno porzucił tradycję religijną. W tej chwili jednak czuł odrazę do niej jako pradawnej skarbnicy wiedzy o poniżeniu i cierpieniu jego przodków. Do tej pory chodził z podniesioną głową, lecz teraz trzymał ją spuszczoną ku ziemi. Ciążyło mu ogromne brzemię wiecznie prześladowanych Żydów.
– nHalt! Stehenbleibenn!28
Stado wron rozkrakało się nad polem. Zlatywały się czarnymi chmarami ze wszystkich stron, kracząc niecierpliwie, jakby zwoływały się na ucztę, na suty posiłek,