Rozdział 4. Proza [71] 299
W dniach przekazania władzy na ulicach poniewierały się różnego rodzaju dobra, szczególnie zaś wojskowe zapasy. Pieczę nad nimi sprawowały resztki armii polskiej. Żołnierze handlowali czym tylko się dało, sprzedawali towary po bardzo niskich cenach lub po prostu je rozdawali. W takich chwilach można było o wszystkim zapomnieć – o wszystkim oprócz rabunku.
Na dziedzińcu zniszczonego Zamku Królewskiego stały kuchnie polowe wojska. Rozdzielano kawę i tytoń. Żołnierze podrzucali suchary68do góry w powietrze, a młodzi ludzie, ci najzręczniejsi i najsilniejsi, je łapali. Słabsi musieli ustąpić, żeby nie dać się stratować.
Małgosia, młoda żona Walentego, postanowiła skorzystać z nadarzającej się okazji i przejść się – jeden jedyny raz w życiu – po reprezentacyjnych salach [Zamku Królewskiego], które nie zostały spustoszone przez ogień.
Znajdowało się tam wszystko, czego potrzebuje człowiek, żeby wieść przyzwoite życie: fotele obite nowiutkim ppluszemp, jedwabne parawany, także łazienka, wyposażona ze zbytkiem właściwym jedynie koronowanym głowom.
[26] – Och, co z nami będzie? – zaszlochała głośno Małgosia.
A ponieważ nikt postronny nie patrzył – wszyscy byli zajęci łapaniem sucharów, wzięła sobie (tak tylko na pamiątkę) mały jedwabny parawanik w kolorze lila.
– Taki pdrobiazg69 może nam się przydać, szczególnie w naszym ciasnym mieszkaniu.
– Ach ten Wacław, oby tylko go nie zasypało – zwróciła się z gniewem w stronę męża. – Znowu gdzieś ten ciołek się włóczy po świecie.
Wacław miał obsesję na punkcie jeżdżenia na dachach dalekobieżnych pociągów. Marzył o dalekich podróżach po miastach i krajach. Już trzy dni minęły od owego pamiętnego poniedziałku, kiedy szpital pod wezwaniem Ducha Świętego został zniszczony. Od tamtej pory Wacław nie wrócił do domu i nikt nie wiedział, co się z nim stało. Również Salek, syn Srolkego, zniknął. Ostatnia widziała go matka Sabiny. Jej córki także nie było w domu od trzech dni. Bóg jeden raczył wiedzieć, jaki los ją spotkał. Szyfra, matka Sabiny, wdowa po rzeźniku z ulicy Granicznej, nosiła się jak arystokratka, z podniesioną głową. Bejla nie współczuła jej ani trochę:
– Taka wytworna dama, która zawsze zadziera nosa i chełpi się bogactwem70, powinna dostać choć raz cięgi.
Takimi docinkami nie mogła jednak uśmierzyć cierpienia, matczynego cierpienia. Serce ją bolało zarówno z powodu Salka, jak i Żeni.
* * *
Na cmentarzu przy ulicy Gęsiej leżeli zmarli zwiezieni z całego miasta. Kiedy zapanował spokój na ulicach i uliczkach, przychodzili ludzie i zabierali swoich zmarłych krewnych, żeby pogrzebać ich na cmentarzu. Wielu Żydów znalazło wieczny odpoczynek w masowym grobie.
Bejla i Liza przyszły na cmentarz szukać Żeni. Z kolei Szyfra szukała Sabiny. Wszędzie leżeli zmarli, kobiety, mężczyźni i dzieci. Kilkoro bez nóg, inni bez głów