strona 357 z 920

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 357


Rozdział 4. Proza [71] 315

* * *

Wolfowa pomstowała na swego męża, że chodzi jak struty137, że jest płaczliwy niczym baba. Odkąd Niemcy zabrali mu wszystkie towary ze sklepu, poruszał się przygarbiony jak starzec.

– Pomyśl, bomba mogła spaść na sklep – próbowała go pocieszać – albo pożar mógł wszystko strawić. To niesłychane, żeby mężczyzna poddał się tak łatwo.

[49] Wolf jęknął:

– Każdemu stanęłoby serce w miejscu, gdyby przeżył to samo, co ja. Mam zszargane nerwy, zrozum.

I po raz dziesiąty zaczął opowiadać:

– Powinnaś zobaczyć, jak oni wszystko plądrowali. Całą ulicę zamknęli, rabowali jak zawodowi przestępcy. Z bronią w ręku, bili, zabijali, w poszukiwaniu pieniędzy sprawdzali każdej kobiecie piersi. I [brali] wszystko dla siebie. Dla siebie.

Wolfowa zadała sobie wiele trudu, by przywołać go do porządku:

‒ Żyd nie powinien się poddawać. Jak długo mu starczy sił, nie może upadać na duchu, powinien spluwać na wszystko złe, co go spotyka.

Ostrzegała męża:

– Nie rań mnie. Znam takich mężczyzn, który szybko tracą głowę, nie wytrzymują. Pod wpływem żony Wolf wziął się w garść, postanowił opuścić Warszawę i poszukać szczęścia gdzie indziej. Również Eda chciała wyjechać z Warszawy. Razem z Wolfem, który mieszkał na tym samym piętrze, dotarła do granicy. Nowi władcy już dawno „zarekwirowali” majątek Wolfa, tak więc jego bagaż był lekki. Jego żona i Lola zostały w Warszawie.

Pożegnanie Edy z okupantem nie obyło się bez incydentu. Elegancko ubrana dziewczyna wzbudziła podejrzenie straży granicznej. Sierżant rozkazał się jej rozebrać. Spojrzała na niego zdziwiona. Na zmitygowanie się dostała w twarz138.

[50] Po kwadransie Eda śmiała się znowu. Śmiała się także później, spacerując po wolnym mieście. I zdawało się, że nigdy nie przestanie się śmiać.

Wolfowa czekała tydzień na wiadomość od męża, [chciała wiedzieć], czy były kontrole na granicy i czy nie rewidowali go zbyt dokładnie.

– A gdyby wszystko mu odebrali – zwierzała się Bernardowi – wtedy nie mielibyśmy za co żyć po tamtej stronie. Wtedy bylibyśmy goli i biedni jak myszy. I wtedy byłoby już tylko gorzej, żadnego życia.

Bernard przesiadywał często u niej w kuchni. Nie miała żadnego wsparcia. Mówiła:

– Ponieważ każdy człowiek jest dziś obcy, skąd można wiedzieć, czy jest uczciwy. Żywność jest droga, a zarobek mały.