Rozdział 4. Proza [71] 317
– Stęskniłem się za moją żoną – wyjaśnił jeszcze w progu.
Mąż i żona całowali się i zdawało się, że nigdy nie przestaną wymieniać czułości.
– Niebezpiecznie było na przejściu przez granicę – z entuzjazmem mówił o „tamtej stronie”. – Traktują cię tam po ludzku, czujesz się bezpiecznie i możesz chodzić bez strachu po ulicy. Dziecko możesz wychować na człowieka. Po co ci majątek, który złe duchy sobie wymyśliły: bieda i bogactwo. Pracę dostaniesz. Czegóż chcieć więcej?
Wolfowa przyznała mu rację.
– Oczywiście, na co komu futro karakułowe? Przez całe życie człowiek musi pamiętać, że ma się dostosować.
– Tak, Eda… – przypomniał sobie Wolf. – Pracuje w fabryce. Powodzi się jej dobrze139. Wolf, Wolfowa i ich dziecko spakowali się do drogi.
[Rozdział] 11.
Walenty opowiadał, że od kilku dni, gdy o piątej rano zamiata ulicę, dochodzą go krzyki z ruin, jakby ktoś wzywał pomocy.
– Tak, w naszych czasach wszystko jest możliwe – mędrkował Walenty – kiedy [53] życie człowieka przestało być życiem… Jeśli człowiek dusi się pod ziemią, wówczas jego los nie jest gorszy od losu człowieka, który dusi się na powierzchni ziemi. Wszystko jedno, czy ktoś ma więcej światła, czy mniej. Człowiek jest człowiekiem tylko dlatego, że potrafi znieść wszystko, zwłaszcza w takich czasach jak nasze.
Walenty lubił tak rozmyślać w trakcie jedzenia barszczu. Zatopiwszy wąsy w talerzu z gęstą, czerwoną cieczą, czuł, jak para otula jego ciało przyjemnym ciepłem.
‒ Mogło się zdarzyć – zastanawiał się ‒ mogło tak być, że te krzyki wydobywały się z rur, z zepsutego wodociągu.
Lecz, co u licha, osobliwe krzyki powtórzyły się jeszcze kilkakrotnie, gdy Walenty zamiatał ulicę, wywołując w jego umyśle piekielne wizje. Jego flegmatyczna natura ożywiła się. Pomyślał, że trzeba zwołać ludzi z sąsiednich podwórek i usunąć stertę gruzu po drugiej stronie ulicy. Przypomniał sobie, że kiedyś w tym miejscu była studnia, a nawet dwie, dziś jest tam piwnica…
Musiało minąć jeszcze kilka tygodni, zanim myśl ta dojrzała w pełni w umyśle Walentego. Pewnego razu zdawało mu się (ppsiakrewp!), że słyszy wołanie spod ziemi. Tfu! Ktoś krzyczał z dołu:
– Walenty, Walenty, ratuj!
– A może, kto wie? Niech to diabli wezmą…
Właśnie wtedy na ulicy pojawili się robotnicy, żeby uprzątnąć gruz. Walenty podbiegł do nich i wyjaśnił, że w tym miejscu znajdowała się zasypana piwnica. Robotnicy zabrali się do usuwania gruzów.
Wprawdzie krzyki dochodzące spod ruin umilkły, ale można było usłyszeć ciche jęki. Im bliżej, tym wyraźniej. Ktoś rozpuścił wiadomość na ulicy, że dokonano „archeologicznego” odkrycia. Zgromadzili się mężczyźni i zabrali wspólnie do pracy. Po kilkunastu minutach odkopali wejście do piwnicy. Ze świecami w rękach weszli do środka. [54] Pierwszy Walenty. Przeżegnał się. Za nim szły kobiety, których dzieci przepadły