318 Rozdział 4. Proza [71]
bez śladu w czasie nalotów. Bejla jako pierwsza podniosła alarm, że wśród ludzi w piwnicy znajduje się jej osiemnastoletni syn, Salek.
Znowu powróciły wspomnienia o szczegółach tamtego krwawego poniedziałku. Wielu ludzi siedziało wtedy w suterenach i piwnicach, nie tylko lokatorzy, lecz także nieznajomi, bezdomni lub przypadkowi przechodnie. Trafiony przez pocisk dom był właściwie mocniejszy, dlatego szukano schronienia w jego piwnicach.
[W końcu znaleziono zasypanych.] Wpadające do środka światło raziło ich w oczy. Mówili ledwo słyszalnym głosem, z zamkniętymi powiekami. Zniszczone ubrania okrywały wycieńczone ciała, twarze były ziemiste, włosy białe od kurzu, wysuszone żołądki nie przyjmowały pokarmu. Była nikła nadzieja, że przeżyją.
Najbardziej osłabiona wśród nich była Sabina. Dawała oznaki życia. Jej matka, gruba Szyfra, znalazła ciało córki jeszcze ciepłe. Sabina miała dość siły, by pożegnać się z bliskimi, ale za mało, by żyć w wygodnym mieszkaniu u matki, która dalej po kryjomu handlowała mięsem (teraz trefnym) i zarabiała na utrzymanie.
W najlepszej kondycji był piętnastoletni syn Walentego, Wacław. Jego rodzice byli pewni, że ich syn włóczył się teraz po świecie, na złość ojcu, z którym nie żył w zgodzie. On jedyny był na siłach zdać relację z siedmiu tygodni spędzonych pod ziemią140. [Tamtego poniedziałku] stał wraz z innymi na schodach wiodących do piwnicy. Obok niego Sabina. Drżała jak ryba przy każdym uderzeniu. Przy ostatnim, które ich zasypało, osunęła się nieprzytomna w ramiona Wacław i Salka. Skądś docierało do nich światło, a także powietrze. Ale wyjście było zasypane. [55] Wyłamali drzwi, szukali wyjścia przez zakratowane okna, ale wszystko było zawalone gruzem. Czekali. Nalot bombowy trwał. Ziemia drżała od wybuchów. Szrapnel trafił w ruiny. Nikły promień światła padającego z góry zgasł. Powietrze było ciężkie. W pomieszczeniach wielkiej piwnicy przechowywano marchew i ziemniaki. Wacława miał przy sobie scyzoryk. Przydał się do obierania warzyw. Mieli co jeść, spali na deskach i drzwiach. Po kilku dniach rumor ataku umilkł. Zrozumieli, że tam na górze coś się stało, prawdopodobnie wojsko polskie przegoniło wroga… Dziś albo jutro, taką mieli nadzieję, wydadzą rozkaz uprzątnięcia gruzów, a wówczas zostaną odnalezieni…
Sabina z trudem przełykała marchewki, które Salek oskrobywał dla niej nożem. Czas płynął. Czekali i żyli nadzieją. A gdy ją stracili, zaczęli się zastanawiać nad sposobem wyjścia na wolność. Wciąż wołali, ale gruzowisko tłumiło każdy dźwięk. Wacław jako pierwszy zaczął kopać tunel przez jedno z okien, żeby się wydostać na powierzchnię. Tunel budowali w ciemnościach słabi, wygłodniali mężczyźni. Jedno z pomieszczeń było wypełnione już po brzegi gruzem. Musieli go przerzucić do sąsiedniego pomieszczenia. Pracowali we trzech na zmianę, każdy pracował sam, żeby sobie wzajemnie nie przeszkadzać. Praca przyniosłaby oczekiwany rezultat, gdyby nie to, że pewnego dnia usłyszeli nagły, głuchy huk jak w dniach… [bombardowania]. Czyżby osunął się fragment muru? Zamiast trzech mężczyzn wróciło tylko dwóch, ten, który pracował w tunelu, pozostał pod zwalonym gruzem.
Ile dni tam spędzili? Granice między dniem i nocą zacierały się z tygodnia na tydzień. Strach, wycieńczenie i rezygnacja potęgowały się coraz bardziej. Wyczerpywała się