324 Rozdział 4. Proza [71]
wątroba. Jej stan pogorszył się na wiadomość o nieszczęściu, jakie spotkało jej córkę w Łodzi. Choć Eda szybko wzięła się w garść i odzyskała pewność siebie, Hodes drżała na myśl, że jej zgwałcona córka mogła zarazić się jakąś chorobą. Ataki wątroby powtarzały się teraz częściej. Tylko Bernard dodawał jej otuchy. Mina chodziła po pustych pokojach swojego mieszkania jak struta. Przez ścianę gsłychać było jej powolne krokig168, [robiła wrażenie], jakby chciała zatracić się w samotności169.
* * *
Mina patrzyła przez okno. Tak mijały jej godziny i dni. Każdy, kto przychodził na podwórze, napotykał jej spojrzenie. W każdym szukała swego syna lub męża. Najmniejszy szmer przy drzwiach przyciągał jej uwagę. Nasłuchiwała dzwonka: dwa razy, to jej mąż, trzy razy, to syn.
Mijają dni i tygodnie. Nikt nie dzwoni. Nikt nie zastuka nawet grubiańsko pobcasemp. Drzwi zardzewiały, cierpliwie milczą z właściwą sobie drewnianą tępotą, zupełnie jakby się uparły, że nikogo nie wpuszczą do środka.
Mina otwiera drzwi, żeby stworzyć iluzję[, że jej najbliżsi wrócili do domu]:
– A jednak wreszcie przyszliście, moi goście – jej głos trafia [64] w pustkę. A pustka odpowiada ciepłym oddechem i dziecięcym głosem:
– Mamusia…, Minka…
I tak czeka Mina, i czeka.
Do jej uszu dociera znajoma melodia, zastyga zdumiona, ogarnia ją nagła euforia, przez serce przepływa strumień nadziei. Czy to przeczucie, czy może przebłysk w duszy człowieka, który nie ma nic do stracenia, bo wszystko już stracił?
Już sobie przypomina: przecież melodia, którą gra teraz na pianinie chrześcijański sąsiad, to ulubiony szlagier Rafała.
Czy żyją? Z pewnością tak. Trwa wojna. Powrócą, a wtedy Mina zbeszta ich, że tak długo nie dawali znaku życia. Lecz szybko im wybaczy, wszak matka umie i musi przebaczać.
Mina nie znała wiadomości, jakie przyniosła chłopka z Popławy, o zakrwawionych dokumentach syna (leżały w pszufladziep Bernarda), a także o całej wyszkowskiej tragedii. Bernard zapewniał ją, że wielu Żydów zostało wywiezionych do Niemiec na roboty w polu, że są zdrowi. I Mina w to wierzyła, bo chciała wierzyć.
Instynktownie unikała spotkań ze znajomymi, żeby gestem lub słowem nie zburzyli tej wielkiej iluzji.
Smutek unosił się nad pustymi pokojami rodziny Bermanów. Spowijał osierocone łóżka. Kładł się zarówno na reprodukcjach, jak i na obrazach artysty Minkowskiego170 – ukazywały żydowskich wygnańców z carskiej Rosji171. Przenikał ściany, także pianino, na którym grywała Eda. A jednak każdy kąt wciąż był bliski sercu, tchnął swojskością i rodzinnym ciepłem.