328 Rozdział 4. Proza [71]
Panika ogarnęła biedną żydowską ludność. Przerażone spojrzenia, nikt nie wie, dlaczego tak pędzi, nikt nie potrafi podać przyczyny. Ale w końcu wszystko się uspokaja, każdy podąża w swoim kierunku i rozglądając się ostrożnie na wszystkie strony, pyta:
– Czy można iść? Czy można przejść na drugą stronę? Czy już nie biją?
Tak wyglądają warszawskie ulice w zimowe miesiące 1940 roku. Każdego dnia kilka tysięcy obdartych Żydów, wyrzuconych i wypędzonych z polskich miast i miasteczek, ucieka starymi bryczkami ze [„]świeżo upieczonego Rajchu”.
[2] Odmienne warunki panowały teraz w Łodzi. Pozostałych tam Żydów zamknięto na Bałutach, w najbiedniejszej dzielnicy miasta. W tamtejszym getcie żyją rodzice Sendera. Mieszkają w jednej ciemnej izbie u biednego furmana. Z nimi mieszkają jeszcze inne rodziny. Dla trojga jest jedno krzesło. W siedmiu śpią na jednym łóżku. Getto otoczono drutem kolczastym. Sto pięćdziesiąt tysięcy żydowskich rodzin tkwi w tym więzieniu, skazanych na agonię w głodzie i brudzie. Coraz więcej pogrzebów, coraz więcej każdego dnia, z godziny na godzinę. Rodzice Sendera żyją z zaoszczędzonych pieniędzy. Nie każdemu udało się coś zabrać ze sobą, wszystko musiało pozostać w mieszkaniach.
Najmłodszy brat Sendera, Dawidek, tak wołano na niego z powodu niewielkiego wzrostu, znajdował się w niemieckiej niewoli. Ale w miesiącu lutym żydowscy jeńcy wojenni zostali zwolnieni. Odesłano ich z niemieckich obozów do części polskiej, nazywanej przez okupantów „Generalgouvernement”191.
Pod nadzorem SS-manów Dawida i siedmiuset innych Żydów zabrano do Lublina. Zamiar „czarnych” był taki: „Judenrat z Lublina powinien wykupić jeńców za wysoką sumę”.
Jednak Judentrat nie mógł wykupić jeńców. Tak więc SS zadecydowało pognać ich w kierunku Białej. Między miastami Lubartowem i Parczewem rozegrał się jeden z najbardziej ponurych epizodów „żydowskiej” wojny.
* * *
Opustoszały kraj zasypał gęsty śnieg. Jak wzrokiem sięgnąć, zalegały ciemności, przez które nie przebijał się żaden promień. Jedynie gwiazdy migotały na niebie mocnym blaskiem. Spoglądając na nie, Sender wiedział, że idzie w stronę rosyjskiej granicy. Od wielu godzin przedzierał się przez zaspy. Każdy centymetr drogi musiał sobie wywalczyć, wziąć siłą. Przeprawa była ciężka, dlatego pomimo dwudziestostopniowego mrozu zalewał go pot.
Zmęczony usiadł w głębokim śniegu i zapadł w ciężki sen. Plątanina obrazów przyćmiła mu umysł. Szczekanie psa [3] szybko poderwało go na nogi, instynktownie chwycił za gruby kij, żeby się bronić. Pies błyskał wilczymi ślepiami w ciemnościach. Ujadając głośno, krążył wokół Sendera, szukając dostępu do jego gardła i głowy. Sender zamachał długim kijem, tworząc wokół siebie młyńskie koło, [machał tak długo], aż pies zawrócił w stronę majaczącego w pobliżu zagajnika.
Sender uświadomił sobie, że znajduje się niedaleko niemieckiej straży, że jest w potrzasku. Trzęsąc się ze zdenerwowania, sunął przez skute lodem zaspy192. Szczekanie powtórzyło się. W pobliskim zagajniku rozległy się strzały.