Rozdział 4. Proza [71] 331
– Ten pies zostanie żywy – orzekła z uśmiechem bestia w mundurze. SS-man zwrócił się teraz do jeńca:
– Kto wygra wojnę? My czy [8] wy?!
– Bóg zadecyduje o tym – Dawid odparł machinalnie.
– Ach tak! Ty wierzysz w Boga!
SS-man wyciągnął z jego kieszeni hebrajską modlitwę, przyłożył mu ją do nosa i rozkazał podrzeć, kartka po kartce, następnie opluć i podeptać. Cały czas patrzył Dawidowi prosto w oczy. Chciał się upewnić, czy lada chwila nie dostanie on zawału i nie straci przytomności.
– Wznieś ręce wysoko do twojego Boga – dyktował SS-man, mierzwiąc195 jego pejsy i brodę. – Powinien się za tobą ująć. A może Bóg się od was odwrócił, przeklęty narodzie… – Przeklęty przez Boga!
Rozkazał mu zdjąć spodnie, żeby pokazał swoją figurę196.
Zabawa z Dawidem zakończyła egzekucję tego dnia. Dawid musiał przebiec wzdłuż dwóch szeregów „czarnych”. Na jego głowę i plecy posypały się uderzenia kolb karabinów. Runął na ziemię. Poczuł tylko, jak jego pierś tratują żołnierskie buty. I kiedy tak leżał, wdeptany w śnieg, zdał sobie sprawę, że jego serce wciąż bije.
Usłyszał dochodzącą z bliska znajomą pieśń. Był to rozpaczliwy śpiew jego pozostałych przy życiu kompanów ze stodoły. Na rozkaz „panów” z ich wyschniętych gardeł dobywały się nieskładne, wrzaskliwe dźwięki.
Dawid leżał na śniegu, w stratowanej przez żołnierskie buty klatce piersiowej czuł ból. Zza chmur wyjrzał księżyc. Dawid podniósł głowę i zobaczył ciemniejącą w pobliżu okrągłą plamę. Na śniegu leżeli jego martwi towarzysze. Tam musiała się znajdować [x]197.
Ale co to [9] sunie przez zaspy i wygrzebuje się ze śniegu? Czyżby pies?… Nie, to coś ma ręce i głowę jak człowiek… i staje na nogach. Kładzie się jednak z powrotem, jakby się przestraszyło. Pełznie po śniegu jak ślimak, potem znika.
Dawid domyślił się, że jeden z jego kompanów próbuje wydostać się na wolność. Ochrypłym głosem zawołał:
– Kolego!
Ów człowiek przybliżył się i jak zbity pies, który odzyskał wolność, stanął na czworaka.
Teraz byli blisko siebie. Przyglądali się sobie ze strachem, próbując rozpoznać znajome rysy:
– Dawid? Dawid?
– Mosze!
– Tak, ja żyję. To nie moja krew. Położyli mnie z innymi. Myśleli, że jestem martwy. Dawid i Mosze znali się z obozu jenieckiego w Königsbergu198. Przed tygodniem zostali „zwolnieni”. To właśnie za swojego przyjaciela, Moszego, Dawid chciał oddać życie.