strona 376 z 920

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 376


334 Rozdział 4. Proza [71]

niebem w prowizorycznym obozie, który leżał w pobliżu za kolczastym drutem, znajdowało się również tysiąc Żydów. Ludzi tych, schwytanych przypadkowo na ulicach i drogach, przywieziono w zamkniętych samochodach z podbitej ziemi polskiej. Byli tu [ludzie] starzy i młodzi w różnym wieku. Za dnia kopali rowy i dźwigali ciężary, a kiedy padł rozkaz, śpiewali i czołgali się na kolanach pod gradem śmiertelnych ciosów. Noce spędzali pod gołym niebem w deszczu i marznącej rosie. Nie rozmawiali ze sobą, nie mieli nawet odwagi spojrzeć sobie w oczy. Ich ciała były sine od głodu i zimna, a także od częstych egzekucji. Wpatrywali się w dal, jakby zerwali wszelką więź ze zdziczałą, obcą im teraz ziemią, po której stąpali.

Blade promienie grudniowego poranka padły również na stłoczonych Żydów. Czekali na dźwięk trąbki – na jej sygnał podnosili się z zabłoconej ziemi i formowali szeregi, potem umundurowani na czarno [SS-mani] na znak swego czarnego komendanta przeprowadzali egzekucję.

Było wiele szeregów. Jeden za drugim. Każdego dnia jeden z szeregów szedł do odstrzału207. Przedwczoraj pierwszy, wczoraj drugi, a dziś?… Ludzie trzymali się kurczowo życia, każdy bał się, że zostanie wzięty do szeregu skazanych na śmierć. Ale nOrdnung muss seinn208, czy tego chcesz, czy nie. Przed sobą widzieli wieże klasztoru w Königsbergu. Czyjeś usta modliły się cicho. Nagle pewien starzec wzniósł drżące ręce w stronę zamglonego nieba:

– Pan jest Bogiem!209

[14] To był stary żydowski kramarz. Wraz z dwoma wnukami został wywleczony ze zniszczonego żydowskiego miasteczka, ponieważ przyłapano go na tym, jak ślęczał nad żydowską księgą w szabatowy dzień.

W ciągu czternastu dni i czternastu nocy dziadek i jego dwaj wnukowie zakosztowali wszelkiej goryczy. Każdego jednak ranka omijała ich egzekucja. Ze łzami w oczach starzec patrzył na dziesięcioletnich wnuków – byli bliźniakami. Z ich ust nie padło ani jedno słowo skargi. W ciągu dnia dźwigali ciężary, budowali baraki, w nocy przytulali się do siebie, żeby się ogrzać.

Od czasu do czasu dziadek wołał chłopców po imieniu:

– Szaja, co mówisz?

– Haskiel, słyszysz mnie?

Jakże chciałby się przekonać, że wszystko, co widział i czuł, nie dzieje się naprawdę.

Lecz pewnego poranka, kiedy starzec i Haskiel stanęli w pierwszym szeregu z twarzami zwróconymi w stronę klasztoru, rozległy się strzały. Dziadek i wnuczek upadli na ziemię. Przy życiu pozostał tylko Szaja, który stał o krok dalej. Razem z innymi, którym tego dnia się poszczęściło i przeżyli, załadował ciała [zamordowanych], jedno za drugim, na płytkie wózki i odwiózł je do pobliskiego zagajnika, gdzie zostały pogrzebane w złowrogiej ziemi w szerokich i głębokich mogiłach.

Droga [do zagajnika] wiodła obok obozu jeńców wojennych polskiej kawalerii. Konie niespokojnie pparskałyp pnozdrzamip. Ludzie przyglądali się ze zdumieniem,