strona 383 z 920

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 383


Rozdział 4. Proza [71] 341

Dawid i pWandap poznali się przy łóżku chorego Szai. pWandziep brakowało subtelności żydowskiej dziewczyny, dlatego nie odczuwała niepokoju ani strachu. Jej muskuły potrafiły znieść najcięższą pracę. Jej nerwy wytrzymywały napiętą atmosferę wojny. Jednego jednak nie mogła ścierpieć – znęcania się nad Żydami, wielowiekowe brzemię prześladowań chciała dźwigać razem z nimi na swoich barkach.

Odkąd pWandap nocowała u Miny, Dawid przestał się nudzić przy pracy. Po powrocie do domu pomagała mu przy suszeniu pończoch, dlatego oddawał jej część swojego zarobku. Kiedy we wszystkich oknach gasło światło, praca w kuchni szła pełną parą. Między nimi wytworzyła się więź oparta na wzajemnym zaufaniu – było to widać w każdym ich spojrzeniu, w każdym ruchu rąk. W tej krzepkiej dziewczynie Dawidowi podobała się zwłaszcza jej ofiarność dla chorego Szai, który już od ponad miesiąca leżał w łóżku, pojękiwał cichym głosem i gasł niczym świeca.

Z czasem pWandap wzięła na siebie ciężar opieki nad chłopcem. W jej obecności chory czuł się lepiej, jakby ustępowały jego bóle. Jej kwitnąca cera, błyszczące oczy dodawały Szai otuchy i wiary, sprawiały, że długie dni beznadziejnie chorego płynęły szybciej.

120 kilometrów przejechała pWandap na rowerze (odwiedziła rodziców na wsi). Teraz spała mocnym snem. Szaja czuł zamierające kołatanie chorego serca. Obok niego na łóżku polowym leżała kobieta. Jej twarz i dłonie, wysmagane słońcem, [25] rosą i wiatrem, emanowały światłem.

Przy zabłąkanym blasku światła elektrycznego z sąsiedniego mieszkania zatopił w jej ciele swoje tęskne spojrzenie, spojrzenie beznadziejnie chorego, konającego człowieka. Jej obecność działała na niego krzepiąco, jak gdyby otwartość i przychylność tej dobrodusznej kobiety koiła ból w jego piersiach.

pWandap poczuła ciężar jego spojrzenia i przebudziła się. Zamknął oczy. Dziewczyna wyskoczyła z łóżka i podeszła do niego. Złapał ją za rękę. Nie przestraszyła się, przeciwnie – jego wilgotną pdłońp zacisnęła w swej męskiej ręce, życzyła mu dobrej nocy i spokojnego snu.

Również Mina się przebudziła. Poprosiła pWandęp do siebie do łóżka. Przez godzinę rozmawiały ze sobą. pWandap opowiadała jej o wiejskich miłościach i miejskich flirtach, o prawdziwych i fałszywych adoratorach, którzy wyciągają ręce po jej ciało, nigdy jednak nie udaje im się posiąść jej duszy.

Szaja zajęczał, jak gdyby wołał o pomoc. Mina zapaliła elektryczną lampę. Skronie chorego zapadły się. Kościste ręce poszarzały. Mięśnie z całej siły pompowały powietrze do płuc. Jego oczy patrzyły mętnie i tępo jak u ryby wyrzuconej przez fale na brzeg.

W ostatniej chwili powiedział, że czuje się lepiej. Czyżby pod wpływem zastrzyku, który zrobiła mu Mina, żeby złagodzić jego cierpienie? Odszukał dłoń pWandyp i poprosił:

– Lekarza… Ratuj mnie…

Ale chwilę później opuściły go siły – zrozumiał, że umiera.

– Na mój grób… – mamrotał – przychodź często na mój grób, nie opuszczaj mnie… Pożegnał się z Miną, do ostatniej chwili ściskał jej dłonie. W jego oczach zgasło światło, wpatrywały się w dal, jak gdyby chciały zabrać konające ciało z przeklętej ziemi do dalekiego kraju…