Rozdział 4. Proza [71] 349
‒ Gruby świński zad, oskubana gęś, dzika łabędzica.
Lecz nowe widma rozpoczęły swój taniec. Były to sylwetki młodych znajomych kobiet, żon urzędników i żołnierzy, których mężowie polegli w obecnej wojnie lub dostali się do niewoli. Wódka uderzyła mu do głowy i im bardziej chciał odpędzić od siebie senne majaki, tym bardziej stawały się męczące. Całe chmary kobiet o białej skórze przytulały się do jego włochatej piersi. Stracił wszelki kontakt z rzeczywistym światem. Gmatwanina ciał oplątywała go coraz bardziej. Głowa płonęła, ogień błyskał przed oczami, zbierało mu się na mdłości.
– Polska świnio! – ubliżał komuś pMazurp – kiedy wojna się skończy, pojadę do Berlina i poznam Niemkę czystej krwi.
pMarysiap uszczypnęła go i powiedziała proroczo:
– Zanim udasz się do Berlina, Anglia zrobi z niego miazgę…
– Nie doczekasz tego razem z twoją Anglią – zrewanżował się jej [37] i pogrążył w rozpaczy.
– Skąd się bierze u ciebie ta żydowska chucpa253? Od Trockiego254? Od migdałów?… Chamberlaina? – pokrzykiwał na pMarysięp. – [Ty] świński zadzie.
* * *
pMazurp wpadał często do Estusi na pogawędkę. Rozmawiali o starych dobrych czasach, o kabaretach, jazzie i tańcu, o parach, które znikały w zaciszu osobnych gabinetów – pijane miłością i alkoholem.
O życiu Estusi pMazurp wiedział już bardzo dużo, wiedział o tym, że mężczyźni uganiali się za nią [x]255 i podkochują się w niej do dziś.
– Mój mąż chciał się rzucić z czwartego piętra – zwierzała się mu Estusia – i nie dał za wygraną, póki mnie nie zdobył. I nawet dziś…, nie mieści mi się to w głowie, kocha mnie… Dziwię się mężczyznom, że są tacy. Ach, wy mężczyźni, mężczyźni! Nawet ten siwy doktor N. (leczę się na nerwicę) wygląda na dżentelmena, a przecież nie potrafi się powstrzymać i przystawia się do mnie. Cha, cha, cha…
Ciemne niczym węgiel oczy pMazurap błyszczały z zadowolenia. Jego grube usta drżały z radości. Jakby nowa dusza w niego wstąpiła, ujął miękkie dłonie Estusi w swoje twarde ręce256. Miała wrażenie, jakby ścisnęły ją dwa spiżowe bufory, jednocześnie poczuła na policzku szorstkie muśnięcie zarostu.
‒ Mógłby się pan choć trochę ogolić, wygląda pan jak zarośnięty niedźwiedź. W ekstazie nazywał ją „córeczką”, a ona go: „ptatusiemp”.
Zauważywszy, że krępuje się257 swojego wieku, wypowiedziała swój pogląd na ten temat: