354 Rozdział 4. Proza [71]
Była piąta po południu. Na podwórku kapela wygrywał przedwojenne szlagiery i żydowskie ludowe melodie. Jesienny wiatr świszczał nad częściowo zrujnowanym podwórkiem. Lekko pokropiło.
Przez drzwi kuchni wylatywało ostre, kwaśne powietrze. Estusia spostrzegła, że od rury odprowadzającej gaz odpadła śruba i trujące wyziewy wypełniły pomieszczenie niewielkiej kuchni.
Obojętna na to, co się dzieje, usiadła na krześle, chcąc zapanować nad chaosem splątanych myśli.
Siedziała przez dłuższy czas. Nagle przyszła jej do głowy myśl, żeby otworzyć dodatkowy zawór z gazem i położyć kres sytuacji, w którą się zaplątała. Uczucie mdłości, chwila zapomnienia i…
Lola!
Wewnętrzny głos krzyczał słowo: dziecko!
Ale w udręczonym umyśle wystrzeliła zaraz myśl: razem z dzieckiem…
Nie powinno dźwigać przez całe życie cierpienia matki. Jak zahipnotyzowana, pod wpływem czyjegoś rozkazu, Estusia pobiegła do sypialni [46], gdzie Lola zapadła w popołudniową drzemkę. Wzięła dziecko na ręce i zaniosła do kuchni. Ze śpiącym dzieckiem położyła się na starym tapczanie, który stał w otwartej alkowie269. Tam również dotarł gaz. Dziecko spało smacznie. Estusia przytuliła do siebie córeczkę. Z całych sił tłumiła krzyk, który wyrywał się z jej piersi.
Ostry, mdły zapach wypełnił pomieszczenie. Estusia siedziała rozgorączkowana. Pozostała przy boku dziecka.
Na podwórku bawiły się dzieci. Szły [x]270 w szeregu pod wodzą podrostka, któremu komitet domowy przyznał darmową zupę. To były dzieci biednych rodziców. Wszystkie były obdarte, ale z dumą śpiewały żydowskie i polskie piosenki. Dzieci były w wieku Loli, która leżała teraz w bezruchu, jakby dotknęła ją czyjaś zbrodnicza rękę.
Dziewczynka dusiła się. Z wywieszonym językiem i wytrzeszczonymi oczami uwiesiła się szyi matki, majaczyła:
‒ Mamo, ktoś jedzie, ma…, … ciężkie koła [x]271 walcują głowę…
Estusia ocknęła się z otępienia. Szybko zerwała się na nogi, rzuciła, żeby otworzyć okno…, ale całym ciężarem runęła na podłogę272 nieprzytomna.
Już od kwadransa Wolf pukał do drzwi, dziwiąc się, że nikt mu nie otwiera. Przez szpary273 ulatniał się gaz. Najwięcej przy drzwiach kuchni, gdzie zebrali się sąsiedzi, chcąc dostać się do środka. Ale nikt nie otwierał. Wolf kazał zdjąć drzwi z zawiasów i wejść do środka.
Zobaczyli Estusię leżącą na podłodze ze złamaną ręką. W bocznej alkowie leżało dziecko. Karetka zabrała Estusię do żydowskiego szpitala. Dawała oznaki życia. Dziecko, przeciwnie, na jakąkolwiek pomoc było już za późno, nie żyło.