356 Rozdział 4. Proza [71]
Każdy się pyta: czy wojna się przeciągnie? Czy powstanie getto? Wszyscy mają w pamięci przykład Łodzi.
12 października 1940 o 16 godzinie megafony ogłosiły: getto. I wszyscy wiedzieli, że spotka ich teraz to samo, co Łódź przechodziła kilka miesięcy wcześniej.
Niespokojna noc minęła. Następnego dnia ledwie zostały wyznaczone granice między żydowską i polską częścią miasta, każdy pakował już swoje rzeczy. Pod wieczór ulice zapełniły się meblami i pościelą.
Każdy opuszczał mieszkanie z przekonaniem, że ominie go niebezpieczeństwo.
16 października wyszło drukowane zarządzenie władz. Granice getta nie zostały jeszcze ustalone, jednakże ostateczny termin przeprowadzki to 1 listopada. Skazani na getto szli do niego z bladymi i zrozpaczonymi twarzami.
Co będzie, co z nami zrobią? Czy pozwolą nam zabrać ze sobą naszą pościel i nasze ubrania?
[50] Przeładowane podręczne wózki ciągnięto skrycie ulicami. Na ulicach spotykali się chrześcijanie i Żydzi, by dobrowolnie jeszcze przed 1 listopada zamienić swoje mieszkania. Niewielkie opóźnienie mogłoby pociągnąć za sobą najgorsze następstwa.
Tak samo jak w dniach nalotów ludzie biegali niczym mrówki – tam i z powrotem. Opuszczali mieszkania, idąc bez kierunku i celu, tak samo bezmyślnie powracali.
Domy wyglądały melancholijnie. Ich ściany przesiąkły rodzinną czułością, ciepłymi dziecięcymi głosami, kołysankami.
Napięcie rosło z dnia na dzień. Wieczory wprawiały ściany w odrętwienie. Noc nie umiała powiedzieć, czy te domy zostaną puste. [Pozostały] tylko wyważone drzwi, z których uszło życie. Wszystko spowijał mrok.
W tych dniach ogromna tęsknota kładła się na murach miasta. Kamienne milczenie, udręka niemej wędrówki. Okna wyglądały jak oczy zaszlachtowanego byka, z którego gardła spływają ostatnie krople krwi.
Obłoki łez wisiały nad dachami żydowskich i nieżydowskich domów. Miasto marzeń zamieniło się w opuszczony las, świńskie ryje grzebały w stercie śmierci.
[51] W ostatnich dniach przed terminem wysiłki, żeby odroczyć traumatyczne zarządzenie, odniosły fiasko. Przeciwnie. Każdego dnia domy i ulice były odcinane od żydowskiej wyspy. Żydzi, którzy swoje mieszkania wymienili z chrześcijanami, zostali znowu bez dachu nad głową. Ponadto liczba chrześcijańskich mieszkań oferowanych do wymiany malała. Widmo bezdomności stanęło przed tysiącami rodzin. Wszędzie biegali zrozpaczeni biedni, wynajmując w pośpiechu pokój lub kuchnię. Tak samo robili bogaci. Żydzi Żydom podbijali ceny. Mieszkało się we czworo bądź ośmioro w jednym pokoju, a poszukiwania wciąż nie ustawały.
* * *
U Nechemii na Zamenhofa roiło się od krewnych i znajomych. Ubikacja była ciągle zajęta. Tak samo łazienka. Drzwi zamykały się i otwierały. Nechemia skarżył się, że jest chory od przeciągu i tłoku. W dodatku lokatorzy nie potrafili ani chwili usiedzieć w jednym miejscu. Pakowali i rozpakowywali manatki. Ci, którzy nie mieli zajęcia, chodzili zdenerwowani i zatroskani od jednego pokoju do drugiego, wzdychając głośno.