360 Rozdział 4. Proza [71]
– Czynsz! Mieszkanie kosztuje, ogrzewanie kosztuje…
Żądanie czynszu dotknęło boleśnie siostrę i szwagra. Jeszcze gorzej jednak było z Miną, która nie miała grosza przy duszy. Wolfowa obiecała, że jej trochę pożyczy. Zmieniła się nie do poznania. Skąpstwo i małostkowość przestały być jej cechami charakteru, co więcej – jedzenie straciło dla niej wszelki urok. Dziwiła się swojej siostrze, Perli, że ona wciąż te cechy posiada. Dla niej, Estusi, to była przeszłość.
Kiedy już czynsz został opłacony, poszło o coś innego – o zapałki i papier toaletowy, a zwłaszcza o węgiel do ogrzewania. Wszyscy musieli wysłuchać tego, co Nechemia miał do powiedzenia:
– Gdy wracacie z dworu, macie wycierać buty. Gaście światło w korytarzu…, tu nie ma nic za darmo.
Mówił po polsku, ale zaraz przestawiał się na spolszczony żydowski:
– Jestem człowiekiem nieznoszącym ceremonii – przechwalał się przed sublokatorami, a oni płaszczyli się przed jego rosnącą władzą.
[* * *]
Getto… Ludzie śpią na podłodze, na ocalałych z dobytku kołdrach, jeden blisko obok drugiego. Tutaj jeden krzyczy przez sen, drugi chrapie, inni się sprzeczają, tamci śmieją, dziecko płacze. Przez okna wpada słabe światło ulicznych latarni. Na dworze panuje cisza. Domy wyglądają teraz jak średniowieczne budowle. [57] Z ulicy nie dochodzi żaden dźwięk. Tylko od czasu do czasu słychać ciężkie buty wachy – rycerzy od stosów i ukrzyżowań.
Zbliżała się zima. Teść Nechemii odmawiał pokutne modlitwy słabym, zamierającym głosem. Odkąd przeniósł się do getta z Pragi, czuł, że dni jego są policzone.
Starzec chrapał przez nos, wdychał powietrze ze wszystkich kątów mieszkania Nechemii, niczym pies obwąchiwał ptynkp ściany i kafle pieca, szukając choćby najmniejszego śladu swego przytulnego mieszkania na Pradze.
Na balkonie wciąż jeszcze żyła perliczka. Żółtym dziobem stukała w szybę drzwi balkonowych, bursztynowymi oczami patrzyła na gości. Jej gulgotanie przypominało dziecięcą paplaninę. [x]287W ten sposób wyrażała swoją tęsknotę za rodzinną wsią, gdzie na pachnącym, suchym sianie zostały jej siostry i bracia.
Tylko Nechemia się złościł:
– Ona zapaskudza tylko nasz balkon. Czas ją zarżnąć.
Tak więc perliczka zaśpiewała swoją ostatnią pieśń – w rękach rzeźnika.
[58]
Rozdział 8
Przy stawach i bagnach w okolicy Lublina młodzi Żydzi z Warszawy wykonywali przymusową pracę. W różnych miejscach zostały utworzone obozy pracy pod kierownictwem Inspekcji Gospodarki Wodnej i Nadzoru Budowlanego. Straż nad robotnikami