Rozdział 4. Proza [71] 363
pWojtekp był zakochany w swoim rewolwerze. Lekkie pociągnięcie za spust oddzielało duszę od żywego ciała i ulatywała daleko ku niebieskim przestworzom. Wilka cieszy krew, ale pWojtekp był przecież człowiekiem z urodzenia i wyglądu. Jak każdy zastanawiał się, wnikał i uczestniczył w dziele stworzenia, był obecny przy narodzinach i śmierci.
Nic więc dziwnego, że pierwszy strzał przestraszył go, a nawet przeraził, zamknął oczy na widok męczarni swej ofiary. Kolejne strzały sprawiły, że stał się bezlitosny. Z satysfakcją stwierdził, że posiada celne oko i twarde serce.
Po każdym strzale poklepywał go po plecach bohater z Kercelaka [, jeden z nadzorców]:
– Dobrze, pWojtekp! pZuchp z pWojtkap.
Ten sam bohater nagradzał go pochwałami i orderami:
– Porządny człowiek [x]302z ciebie nigdy nie będzie, tylko złodziej, łajdak i morderca.
Te pochwały dźwięczały później w jego uszach.
Po każdym strzale pWojtekp przeglądał się w lusterku i przeczesywał pgrzywkęp. Bez walki padał na ziemię zastrzelony człowiek… Lecz pWojtekp był żądny krwi,
pragnął, żeby jego ofiara klęczała przed nim i biła mu pokłony, żeby walczyła o życie i konała w powolnych męczarniach, jak mysz w pazurach kota czy mucha w sieci pająka.
[62] Dziecko bandytów z Kercelaka, sługus niemieckiej SS, wymyślał różne rodzaje tortur dla żydowskich robotników, których był panem…
– Stanąć w szeregu! – rozkazywał pWojtekp o poranku. – Naprzód marsz!… [Śpiew!] Mariszka!
O Mariszka, daj buziaka,
nie rozmawiaj z mamą.
Jak twoja matka była taka,
Robiła to samo303.
Żołnierską piosenkę podchwyciła od razu długa kolumna żydowskich robotników, wśród których znajdował się Albert. Droga wiodła do bagnistego zagajnika. Miał zostać wykarczowany, żeby w tym miejscu poprowadzić szosę. Dreszcz przeszył Alberta, kiedy poczuł wodę w butach. Lecz szpicruta pWojtkap trafiła go w twarz i zapędziła do bagna. Tkwił po kolana w błotnistej mazi, a pejcz spychał go dalej, [aż] woda doszła mu do pasa.
– Dalej, do roboty – komenderował pWojtekp, który stał w wysokich butach na suchym gruncie.
Część robotników rozpoczęła wyrąb. Razem z innymi Albert musiał uczepić się podciętego drzewa, żeby obalić je na ziemię – tak rozkazał pWojtek Mazurp. Po minucie sosna z uczepionymi ludźmi spadała z hukiem na ziemię, a kto pozostał na gałęzi, ten… [ginął na miejscu]. Młody nadzorca zerkał do lusterka i poprawiał fryzurę.