364 Rozdział 4. Proza [71]
Albert czuł, jak jego nogi robią się ciężkie, tak samo głowa, ręce, plecy – całe ciało. Coś ze zwielokrotnioną siłą ściągało go w dół. To było tlące się nikłym płomieniem życie. Głód osłabił jego serce, wilgoć wdzierała się głęboko w kości. Fizyczne cierpienie uczyniło go obojętnym, lecz strach przed śmiercią powstrzymywał przed ucieczką.
Wsparty na długim kiju, z bladą, wynędzniałą twarzą i zapadniętymi oczami, z których emanowało cierpienie i spokój, Albert przypominał głosiciela miłości i sprawiedliwości, jednego z owych pierwszych [63] apostołów, rozszarpanych na rzymskiej arenie przez wygłodniałe lwy i lamparty.
* * *
Czasami, przyglądając się naturze, chciałoby się wierzyć, że to wszystko, co dzieje się naprawdę, jest tylko obłąkańczym snem. Albert pogłaskał skrycie grzbiet konia, który przybył do obozu z dostawą prowiantu dla kasyna. Koń okazał mu wdzięczność za pieszczotę. Albert poczuł, że na tej pustyni pośród jadowitych węży i skorpionów znalazł przyjaciela. Wilgotne ciepło z chrap konia spłynęło na jego dłoń. Zwierzę parsknęło. Również pies na wozie – najpierw szczeknął, ale potem, gdy Albert dał mu ostatnią kromkę chleba, zamerdał ogonem i polizał jego śmiertelnie bladą dłoń.
Pejcz pWojtkap wyrwał Alberta z jego humanitarnych rozmyślań… Szybkie smagnięcie po plecach dało mu odczuć głębię przepaści dzielącej stworzenie od stworzenia, człowieka od człowieka.
W stodole mieszkała kotka. Spała z robotnikami i towarzyszyła im przy pracy. Sama bezdomna związała swój los z bezdomnymi Żydami. Pewnego dnia wydała na świat pięcioro kociąt. Gospodarz nie miał nic przeciwko temu, wszyscy cieszyli się na ich widok. Robotnicy częstowali kotkę resztkami jedzenia. „Kiti”, tak miała na imię. Obóz napełnił się przyjemnym miauczeniem, matczyną miłością i ciepłem małych kotków.
Lecz idylla nie trwała długo. Również kotkę dosięgło złe oko pWojtkap. Chwycił ją za ogon i zakręcił nią z zawrotną prędkością w koło, a potem cisnął o ziemię… „Kiti” krwawiła i dygotała…
[64]
* * *
nSoldaten müssen Mädchen kissen,
Soldaten müssen fröhlich seinn304.
Albert nie mógł dłużej zapanować nad rozpaczą, nie śpiewał wesołej piosenki, nawet jej nie nucił, i z tego powodu dostał solidną porcję razów pWojtkowąp szpicrutą.
W niedzielę, kiedy ludzie odpoczywali za drutem kolczastym, Albert musiał rozebrać się do naga, żeby boleśniej poczuć pejcz na gołym ciele.
– Licz! – rozkazał pWojtekp.
Wziął energicznie pejcz do ręki i przygotował się do ćwiczeń sportowych.