Rozdział 4. Proza [71] 387
– Umieram, słaniam się na nogach.
– Zaraz odbiorę sobie życie, tu na miejscu.
Albert czuł się jak schwytany w lepką sieć, z której nie można się uwolnić360. Dzieci przybywało. Pierścień wokół niego zaciskał się coraz ciaśniej. Postanowił salwować się ucieczką do rykszy, która stała obok. Ale nawet ryksiarz nie mógł opędzić się od dzieci, które hamowały ruch gumowych kół, chwytając za siodełko. Z całej siły rozpędził wózek, żeby ratować przerażonego pasażera.
Albert podzielił się później wrażeniami ze swoim szwagrem, Nechemią:
– Postradałeś zmysły, jeśli myślisz, że nakarmisz cały świat…
Właśnie tego wyrażenia szukał [Albert]: szaleństwo, psychoza… Szaleńcami są ci, którzy doprowadzili do wybuchu wojny, to ich system służy do niszczenia, nigdy zaś do budowania. Szaleństwem jest także bezduszny egoizm, który przyzwala na masowe umieranie z głodu na środku ulicy --Protekcja, filantropia – to są słowa, które oddają okropną metodę regulowania stosunków między biednymi i bogatymi. Kiedy obie te plagi idą w parze, zwłaszcza w takich czasach [jak te], mało znaczący szczegół rozstrzyga o życiu i śmierci twojej oraz twoich bliskich.
Dyrektorzy żydowskiej pomocy społecznej, dyrektorzy Judenratu, komitetów domowych i rewirów, kierownicy punktów i ochronek powyrastali na biurokratycznym bogactwie szybciej niż grzyby [po deszczu], lecz nie ulżyli nędzy szerokich mas. Literatura i sztuka pospołu z wszelkimi dziedzinami nauki [101] biją pokłony przed każdą ulicą, która posiada zaczarowaną różdżkę do wydawania kaszy, jak również marmolady i ciemnego makaronu. Uduchowione słowa szacuje się według ciężaru łask, które w czasie wojny ten czy inny twórca zdobył dla siebie od chlebodajnych organów.
[* * *]
Dzika 3361– dom nędzy. Skurczone żołądki, spuchnięte nogi i bezkrwiste twarze. Przed okienkiem przy wejściu stoi jakieś sto osób, jedna za drugą, z garnuszkami i menażkami. Część już dostała i odłączyła się od kolejki. Inni leżą na ziemi. Jeszcze inni rozmawiają ze sobą, krytykując sceny, które rozgrywają się na ich oczach.
– Protekcja, protekcja u silnych, u stróżów domów, u śmieciarzy, u pierwszej lepszej nalewaczki zupy362 to jest prawdziwie oblicze naszej filantropii. Spójrzcie, jaki [mamy] porządek: od 6 godzin stoję na nogach, opadam z sił i nie mogę dostać się do żadnej nalewaczki zupy. Silniejsi dostają pierwsi w kolejności, słabi i umierający czekają cały dzień, aż zabraknie…