Rozdział 4. Proza [72] 395
Wielu z nich – to doktor dokładnie widział – nie było właścicielami wynoszonych rzeczy. Ze wszystkich sił powstrzymywał się, aby nie podbiec to takiego z drągiem albo drewnianym kijem w ręce i zdzielić go po głowie z dzikim okrzykiem:
– Szakal! Hiena! – Zostaw te łupy! Ci ludzie przecież jeszcze żyją!
Później wiele razy doktor Gabriel dziwił się, ale nie mógł sobie przypomnieć, w jaki sposób i kiedy stamtąd odszedł. Gdzieś zatrzeszczał dom – zawalił się prawdopodobnie z powodu pożaru – i znów z bliska dochodziły dzikie i szaleńcze odgłosy.
Jeden krzyk głęboko wrył mu się w pamięć. Był pewien, że to krzyczał jego najmłodszy379brat.
Dopiero na ulicy Karmelickiej zobaczył, że stoi z całą grupą ludzi nędznie ubranych, obdartych, zabłoconych i ubrudzonych białym tynkiem ze ścian i czarnym dymem z tutejszego powietrza. W rękach poczuł ciężar i rozejrzawszy się wokół, zdał sobie sprawę, że z trzema innymi mężczyznami niesie nosze z rannym do ewangelickiego szpitala.
W głowie nagle pojawiła mu się myśl, która nie opuściła go do momentu położenia chorego w kancelarii szpitala. Rozepchnął a[…]a wszystkie pozostałe osoby, które za nim kolejno wnosiły innych chorych i [7] rannych do szpitala i niecierpliwie podbiegł do pielęgniarki siedzącej w dyżurce.
– Przepraszam – wymamrotał ochryple i ledwo słyszalnie, sam nie rozpoznał swojego głosu – Czy tutaj przypadkiem nie przyniesiono rannego Etkina z ulicy Stawki?
Pielęgniarka nawet na niego nie spojrzała, przekartkowała tylko książkę leżącą na stole, pokręciła głową i przez zęby nerwowo wycedziła:
– Tak, przyniesiono przed dwiema godzinami!…
– Gdzie on jest? – zawołał doktor. – Jestem lekarzem, proszę mnie puścić, pomogę operować!…
W tym samym momencie doktor Gabriel poczuł dziwny dreszcz na całym ciele. Gorąco uderzyło go w twarz.
Pielęgniarka złapała białą chustkę i szybko zarzuciła ją na głowę, jakby wystraszyła się nazwiska doktora i tego, że pokazuje się mu bez regulaminowej chustki na głowie… Para zielonych, złośliwych oczu spojrzała na doktora. Serce zaczęło mu mocniej
bić i zatrzymało się na chwilę.
– Dwoje ich było – cedziła przez zęby pojedyncze słowa – dwoje, kobieta i mężczyzna! O, już od ponad godziny są w kostnicy.
Otwarta, złośliwa kpina w jej oczach sprawiała, że jego serce nadal mocniej kołatało. Siła bijąca z jej spojrzenia przegoniła go stamtąd i po chwili był już daleko na ulicy… Kilka razy chciał wrócić, wkraść się do szpitala i za kilka groszy przekupić stróża,
aby pokazał mu zmarłych, szwagra i siostrę.
Wrócić jednak już nie mógł. Z jednej strony miał przed oczami złośliwe spojrzenie pielęgniarki i jej drwinę, która ukuła go jak szpikulec, z drugiej strony nagle ktoś przyciągnął go do noszy i zdecydowanie zażądał, aby w ciemnościach, na brudnej ulicy zrobił choremu zastrzyk, bo inaczej ten umrze z powodu zbyt dużej utraty krwi.
Perswazją udało mu się odwieść od tego ludzi. Sam pomógł zanieść nosze z rannym do szpitala na ulicy Elektoralnej i zaraz zatracił się w tym, co robił i zapomniał, gdzie się znajduje i kim jest.