strona 441 z 920

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 441


Rozdział 4. Proza [72] 399

Tam, gdzie znajdowała się droga prowadząca do miasta, ukazała się ogromna chmura kurzu [powstała] po szybkiej jeździe szosą. Unosił się zapach benzyny pozostawiony przez samochód. Wydawało jej się, jakby właśnie stamtąd nad cały świat nadciągało gwałtowne nieszczęście…

Około stu żołnierzy z dwoma zawijasami na ramieniu (w formie litery S), gesesmani409, szybko i sprawnie zeskoczyło z samochodu. W ciągu kilku minut otoczyli najbliższe domy ze wszystkich stron. W tym samym czasie jednak więcej niż kilkudziesięciu mężczyzn wyskoczyło od strony pola przez okna i wkrótce w porannej ciszy słychać było setki wystrzałów z pistoletów.

Niektórzy z tych [uciekinierów], co tak sprawnie wyskoczyli z okien, zatrzepotali rękami jak ptaki rozkładające skrzydła przed lotem w powietrze, ale zamiast [unieść się] w górę, padali w konwulsjach na ziemię, gniotąc swoim ciężarem trawę wokół siebie… Pani Sara stała i nie mogła z ust wydobyć słowa. Patrzyła [12] na to wszystko z tą samą co przedtem melancholią410w swoich błyszczących oczach. Już nie dawała się

zwieść temu lekkiemu uśmiechowi, którym obdarzyło ją słońce…

Czuła, że stoi za nią mąż. Cała drżała w środku z przerażenia. Bała się, że będzie musiała z nim zamienić słowo. Oboje jednak milczeli i tylko ciągle patrzyli na to, co działo się na dworze.

Gwardziści wyprowadzali jednego [x]411Polaka412po drugim i wpychali ich do wielkiego samochodu.

Nagle ktoś gwałtownie otworzył drzwi i dało się słyszeć zbliżające się ciężkie kroki masywnych żołnierskich butów.

Żołnierz, średniego wzrostu, o grubiańskiej, chłopskiej twarzy spojrzał na nich, [x]413uśmiechnął się nieznacznie i powiedział:

– Weźcie jedzenie, bieliznę i marsz stąd! Za pięć minut ruszamy w drogę!…

Bez słowa pani Sara podeszła do szafki z bielizną, wyciągnęła stamtąd małą paczkę, szybko włożyła ją do plecaka, który stał na ziemi. Potem z drugiej szafki wyjęła chleb [x]414i też spakowała go do plecaka.

W tym czasie jej mąż założył płaszcz i właśnie go zapinał. Gdy skończyła pakować plecak, położyła go na stole i pomogła mężowi uładzić kołnierz [x]415.

Żołnierz stał cały czas, jakby zamurowany w jednym miejscu w kuchni. Nie spuszczał jasnych oczu z tego dziwnego małżeństwa, które przyjęło okrutną rozłąkę ze stoickim spokojem. I właśnie z powodu tego cudu, że tym razem nie było żadnego płaczu i rozpaczy, które spotykał w innych mieszkaniach, nieznane mu dotychczas delikatne uczucie owładnęło jego sercem.

Nagle zaczął mówić. Próbował ich uspokoić, w szczególności zaś ją, aby nie rozpaczała, bo będą tam jej męża dobrze traktować.