Rozdział 4. Proza [72] 423
Nie ma nikogo, kto przeżyłby karny kurs szkoleniowy w Działdowie. Nie pozostał żaden żyjący świadek, a jeśli żyje jeszcze ktoś, czy jest on jeszcze w stanie opowiedzieć o swoich cierpieniach?…
Możliwe, że interesująca byłaby historia takiego więźnia, który przeżył ten obóz, bardzo możliwe. Ale czy koniecznie trzeba coś przeżyć, aby móc o tym dokładnie opowiedzieć? – Nie, nie jest to konieczne!
Żydowskie i perskie441 ofiary wypędzenia z P…ka, które przez trzydzieści sześć godzin przebywały w tym obozie, nie musiały nikogo pytać o cierpienia więźniów z Działdowa. Im nawet nie trzeba było opowiadać, choć oni sami niecałkowicie i nie w pełnym wymiarze przeżyli to, co inni więźniowie.
Jasny był dla nich los więzionych tam ludzi!…
Doły pełne brudnej wody, cały las, który może i specjalnie „wzbogacany” był różnego rodzaju błotami, różnymi klocami, drągami, kłującym drutem, który ogradzał część drzew od jednego krańca do drugiego, cegłami i kamieniami, gliną, smołą, hakami, łopatami i innymi narzędziami, które stworzone zostały, aby służyć ludzkiej pracy, ale które zostały tam wykorzystywane do szaleńczych i dzikich celów – te oto wszystkie rzeczy oraz wyryte na półnagich drzewach napisy mówiły więcej, niż ludzkie historie mogłyby kiedykolwiek opowiedzieć…
Piękna Chana miała ciężką pracę polegającą na opiekowaniu się jej dwojgiem dzieci. Co godzinę, nawet w środku nocy, przybiegało kilku oficerów, biło po głowach, ciałach i po wszystkich jego częściach, i z dzikim krzykiem wypędzało ludzi z baraków. Mężczyzn, kobiety i dzieci przeganiało po dołach [47] z wodą i wrzucało do nich, po to, aby w mokrych ubraniach szybko i sprawnie wypełzali stamtąd, wdrapywali się na grube drzewa, skakali po drutach kolczastych, nosili cegły, kamienie, tarzali się w glinie, w smole i wyli – jak psy – podczas nauki czołgania, pełzania na kolanach, na brzuchu, na plecach w zimnym, na wpół zamarzniętym lutowym błocie.
A ilu z nich pozostało bez sił w dołach, pokaleczonych, wykrwawiło się, straciło życie na drucie kolczastym, podczas wdrapywania się na drzewa i podczas spadania i oddawania pokłonów, ilu?…
Szlojme Felczer dostawał więcej ciosów niż inni. Nahajka uderzyła go po głowie i ciele więcej razy niż pozostałych. Ale zamiast zostać na miejscu, lamentować i biadolić albo w osłupieniu pozwolić się przeganiać wrogowi – był pierwszy [do niesienia pomocy], gdy ktoś tylko zaczął krwawić. Próbował dłonią tamować cieknącą krew, wysysał pierwszy strumień i zapobiegał przedostaniu się brudu do rany… On, jego syn i jego żona, cały czas czuwali w barakach, biegali w tę i z powrotem, pozwalali się bić, jakby ból nie miał na nich żadnego wpływu, i wykonywali swoją robotę. Przykład Szlojmego wkrótce znalazł naśladowców. Do pomocy włączyli się inni. Gdy ktoś upadł, drugi podawał mu rękę, pomagał podnieść się i stanąć na nogi.
Już pierwszej nocy z przeciwległych baraków, w których znajdowali się Persowie z P…ka, tak samo jak Żydzi wypędzeni, słychać było rozpaczliwy płacz kobiety. Nikt na początku nie mógł się zorientować, cóż takiego się tam wydarzyło. Wiadomo było