strona 467 z 920

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 467


Rozdział 4. Proza [72] 425

[49] jedna do drugiej w swoich barakach i gdy nowy, marznący i zimny wiatr zaczął wiać, szybko zaczęły rozpaczać…

I znów kije, nahajki, szable i rewolwery pędziły stada ludzkich stworzeń przez lasy, kładki i drogi, aż dotarły do kolei, która miała ich zawieść do nowego, nieznanego świata… Zanim jednak do tego doszło, otrzymali niewielką pomoc. Skąd wzięła się ta pomoc – nikt nie wiedział. Był to doprawdy cud, bo właśnie w takim czasie i w obecności oficerów przyszli ludzie o normalnych ludzkich twarzach, którzy mówili delikatnie, serdecznie, zapisywali nazwiska i wypłacali po czterdzieści złotych na głowę.

A ludzkie stada, które przez ostatnie trzydzieści sześć godzin zostały obrabowane i ograbione przez oficerów z pieniędzy i innych drogocennych rzeczy, jak i z lepszych ubrań oraz bielizny – ludzie ci stali teraz zadziwieni, nie mogli uwierzyć własnym oczom, że to wszystko – ta odrobina zupy, godne i serdeczne traktowanie, pieniądze, które wciskano im do rąk – że to miałoby być przeznaczone dla nich…

Ale tak właśnie było. Czerwony Krzyż razem ze swoją pierwszą pomocą zniknął jeszcze szybciej niż się pojawił. Ukazał się wypędzonym, dręczonym ludziom jak sen, pozostały tylko pieniądze i fakt, że pieniądze te nie zostały natychmiast zrabowane przez żołnierzy stanowił potwierdzenie, że sen ten wydarzył się na jawie…

Po czym znów ludzie zamienili się w szprotki, załadowani zostali w duchocie i ścisku, jak towary, drewno albo kamienie. „Bydło” zostało „zapakowane”, drzwi wagonów zaryglowane i zapieczętowane, a upał, bo w bydlęcych wagonach były tylko małe okienka, dał wkrótce się odczuć z całą mocą. W ciągu pierwszej pół godziny zemdlało sześcioro dzieci.

Chana patrzyła na swojego męża, na jego uparte spojrzenie, które skierowane było w jeden punkt na ścianie i poczuła przed nim strach. Strach tak ją zmienił i dał jej tyle siły, że podbiegła i obiema rękoma chwyciła się okienka, i krzyknęła do oficerów, którzy jeszcze stali na peronie, jakby czekając, aż ich transport w końcu odjedzie. Z jej piersi wyrwał się dziki krzyk:

– Dajcie wody, cóż poczniemy z dziećmi, jeśli pomrą w wagonach? Nie możemy ich przecież tu pochować! Dajcie wody, wody!…

Czy przekonał ich ten argument, czy jej głos zrobił na nich takie wrażenie, że ich skamieniałe serca zmiękły? Jeden z [50] oficerów spojrzał na najstarszego rangą. Ten bez słowa skinął głową w jego stronę i dał znak oczami. Oficer odszedł i przyniósł wiadro z wodą.

Chana podeszła, napełniła butelki, garnki, miski i każdemu dała taką samą porcję wody. Zaraz znów zamknęły się drzwi i wagony ze stadem nieszczęsnych istot odjechały do Chmielnika, aby stamtąd zostać rozesłane po całej okolicy.

Nikt, ani oficerowie, ani nawet grube ryby – ludzie z Gminy, z miasteczka nie zapewnili wypędzonym ludziom miejsca do spania ani niczego do jedzenia.

Biedni, udręczeni i ledwo żywi ludzie chodzili od izby do izby, od domu do domu i błagali o nocleg, trochę zupy albo kawałek chleba dla dzieci.

Niebo i gwiazdy niczym niemi świadkowie spoglądali na ten nieszczęśliwy świat i milczeli… Tylko w rogu nieba zza szarej chmury wyglądał połową swojej tarczy srebrny księżyc i drwiąco kpił z ludzi…

Ziemia drżała z zimna i z bólu, ale ona też milczała, a milczenie to wraz z porywami wiatru zdradzało ludziom rozczarowującą tajemnicę…Tylko drzewa i mury