426 Rozdział 4. Proza [72]
miasteczka śmiały się swoimi dzikimi głosami, których nikt nie słyszał i nie rozumiał, i tylko swoimi cieniami budziły i nawoływały biedaków i wypędzonych do czynów i do zemsty… Szlojme Felczer zaprowadził grupę ludzi do wysokiego domu, zastukał patykiem w zamknięte drzwi i okiennice, i swoim ochrypłym głosem zawołał do tych, którzy jeszcze mają gdzie spędzić noc i mogą do syta najeść się chleba:
– Hej! Wy bydlaki! Wpuście do waszych stodół też inne bydlęta! Wpuście!
– Prędzej, czym prędzej, otwórzcie drzwi, bo zaraz bydlęta te staną się wołami i wezmą was na rogi! Prędzej, prędzej! Otwórzcie okna i drzwi! Prędzej, czym prędzej napójcie i nakarmcie nowe cielęta przed rzezią!…
Cienie drzew i domów podążały za ludźmi, bezgłośnie pomagały im nawoływać, prosić i zaklinać, aż na ulicy pozostał tylko Szlojme ze swoją żoną i dzieckiem, i nie było już żadnego domu, gdzie mógłby schronić się ze swoją rodziną.
Skądś, z opuszczonego domu kozia matka zameczała do swojego dziecka, [51] małej kózki, próbując ją uśpić…
W tym kierunku udali się trzej wędrowcy z towarzyszącymi im cieniami drzew i domów, które pokazywały im drogę. Z obu stron piękna Chana tuliła do siebie dwójkę swoich dzieci – męża, który zmęczony położył głowę na jej kolanach i wdychał pełną piersią zapach stodoły, i syna, Abramka, który we śnie drżał z zimna.
Od tyłu kózka mokrym i ciepłym językiem lizała jej kark, głaskała po twarzy i jakby razem z nią współodczuwała los matki, która musi czuwać, gdy ma małe dzieci i musi troszczyć się o ich życie…
Tylko zimny księżyc kpił i drwił, naśmiewał się z jej rzekomej litości i nie wzdragał się swoim srebrnym śmiechem wydrwić matkę, która tak ofiarnie broni swoich dzieci…
Tylko ziemia, ona jedna, rozumiała zmartwienia pięknej Chany – wyszeptała Chanie do ucha tajemnicę, że ona też jest matką, która żywi swoje dzieci i bierze je pod swoje skrzydła, a wówczas ochrania i osłania je przed wszystkimi wrogami przez całą wieczność…
d11.V.1941d443
[52] [Jehuda] Feld
Bez domu
(Z cyklu: [„]W czasach Hamana Drugiego[”])
Ojca nie pamiętał już w ogóle. Przed wojną cały czas był żebrakiem, podobnie jak jego matka. Jak przez mgłę pamięta swój przedwojenny dom: nora, gdzieś w piwnicy. Cała pełna starych szmat, dzbanków, garnków, kawałków chleba, kości i wszelkiego rodzaju innych rzeczy, które wyżebrali albo znaleźli. Czy może nawet komuś ukradli.
Gdy wybuchła wojna, miał już ponad dziewięć lat. Ich dom na ulicy Stawki spłonął po wybuchu bomby. Od tego momentu on i matka nie mieli już swojego domu. Zewsząd, gdzie tylko próbowali się osiedlić, zamieszkać, szybko ich przeganiano. Tacy sami pogorzelcy, dzisiejsza biedota, prawie nędzarze jak oni, nie mogli znieść