Rozdział 4. Proza [72] 429
Raz tylko zauważono, że Broner nie było w pokoju, gdy zniknęła jakaś chusteczka. To wzbudziło podejrzenie nauczycielki Hanki, która zaraz pobiegła go szukać. Nie mogła go jednak nigdzie znaleźć, chociaż szukała prawie całą godzinę.
Później, gdy niespodziewanie zobaczyła go stojącego niedaleko od niej i przyglądającego się bawiącym się dzieciom, podeszła do niego, wzięła go za rękę, zaprowadziła do pokoju i odbyła z nim poważną rozmowę:
– Powiedz mi Wrona, dlaczego zabrałeś chustkę? Czy można tak postępować? Pytanie to w ogóle go nie zdziwiło. Jego świecące, czarne oczy patrzyły na bladą
twarz nauczycielki. Chłopiec odpowiedział bez strachu:
– Kto wziął chustkę? Ja jej nie ruszałem!…
Nauczycielka parzyła prosto w jego świecące, czarne oczy, chciała złamać go swoim ostrym wychowawczym spojrzeniem, ale Broner wytrzymał jej spojrzenie i milczał…
– Boże, Wrona! Wiem, że to ty ją wziąłeś. Nie ukarzę cię, nikomu nic nie powiem, nikt cię nie będzie bił. Wręcz przeciwnie, może dam ci jeszcze kilka rzeczy, które mam w swoim pokoju… Powiedz mi Wrona, nie bój się, po co zabierasz te wszystkie rzeczy? Dla kogo?…
Gdy tylko nauczycielka wspomniała, że da mu jeszcze inne rzeczy, jakby ognisty błysk pojawił się w jego oczach. Ale kiedy skończyła mówić, ogień w jego oczach zgasł, jego twarz znów zrobiła się czarna, pochmurna i wyciągnięta jak u wrony, [on zaś] kręcąc głową, wycedził spomiędzy ust zimne słowo:
– Nie! – i znów zamilkł.
Już teraz wyraźnie widzieli, że jedyną osobą, która kradnie to wszystko, co znika, jest Broner.
Wychowawczyni była bezsilna. Nie było mowy o karze. A nawet gdyby była, to ani kara, ani bicie nic [56] by nie dały. Nie mogła go nawet ukarać złym słowem, wysunąć zwykłego oskarżenia albo udzielić mu reprymendy.
W jego twarzy kryło się tyle ciemnej, ponurej melancholii, taki głęboki smutek, ból, przez który całe jego ciało było mizerne i wychudzone do tego stopnia, że nie było w nim ani kropli życia.
Nie bawił się z dziećmi ani nie przyglądał się ich zabawom i nigdy nie słuchał wychowawczyni, gdy uczyła dzieci.
Tylko jego oczy świeciły i rozglądały się, szukały po wszystkich kątach, twarz wydłużyła się jeszcze bardziej, stawała się ciemna i ponura, ciągle odwracał głowę, a ciało drżało jakby trawione niewidzialną gorączką. Szukał swojego łupu, który mógłby pochwycić, jak wrona…
Ale Hanka, nauczycielka jego grupy, już więcej nie zostawiła go w spokoju. Za każdym razem od nowa zaczynała z nim pracować, ale za każdym razem odchodziła od niego z ciężkim sercem, bezsilna z powodu niepowodzeń wszystkich swoich starań.
Pewnego razu jednak po dłuższym okresie pracy nad nim zniknęła z pokoju kierowniczki torebka. Ta zrobiła awanturę, zapowiadając, że już dłużej nie będzie milczeć i że wyrzuci Bronera na ulicę. Nauczycielka Hanka pospiesznie wypadła z pokoju, a po drodze nie mogła uspokoić się ze zdenerwowania.
Szukała go długo, a kiedy go [wreszcie] zobaczyła, stał jakby nigdy nic, spokojny, jakby z nich wszystkich tylko on był niewinny, i spoglądał swoimi świecącymi oczami na wszystkie strony.